Podczas ubiegłorocznej kampanii wyborczej kandydaci na prezydenta Stanów Zjednoczonych często wspominali o związku między offshoringiem a bezrobociem w kraju. Ograniczenie gospodarki krajowej do dóbr wyprodukowanych w USA nie jest jednak tak łatwe, jak się wydaje, i niesie za sobą liczne konsekwencje. Coraz bardziej złożona sieć handlu globalnego sprawia, że towary produkcji krajowej stały się dla wielu zbędnym luksusem, a zarazem podstawą do nadmiernie uproszczonej argumentacji dla polityków.

Choć miliony stanowisk pracy zostały przeniesione za granicę, głównie do Chin, obecna sytuacja gospodarcza w Stanach Zjednoczonych nie pozwala na bojkot produktów importowanych w celu wspierania rodzimych producentów. Od czasu "wielkiej recesji" dochody Amerykanów wzrosły tylko nieznacznie, większość gospodarstw musi zatem wybierać "najkorzystniejsze okazje" zamiast produktów krajowych. (Niektórzy politycy uważają jednak, że korzyści z niższych cen produktów importowanych minimalizowane są przez zwolnienia i zamykanie fabryk w kraju w wyniku offshoringu.) Amerykańscy pracodawcy w sektorze produkcji poszukują obecnie pracowników z wykształceniem wyższym, co ogranicza możliwości zatrudnienia dla tych, którzy ukończyli jedynie szkołę średnią. Ponadto amerykańskie przedsiębiorstwa mające klientów za granicą postrzegają się coraz częściej jako część rynku globalnego, w wyniku czego tworzą się złożone i nierozerwalne powiązania z rynkami niekrajowymi.

Według Mike'a Catherwooda, jednego z prowadzących programu "Loveline", kupowanie towarów wyprodukowanych w Stanach Zjednoczonych jest znacznie droższe. W związku z tym mogą sobie na nie pozwolić tylko najbogatsi Amerykanie. Ze spisu statystycznego przeprowadzonego w 2011 r. wynika, że mediana dochodu na jedno gospodarstwo domowe w Stanach wynosi niecałe 50 tysięcy dolarów. Oznacza to, że Amerykanów stać na zakupy w sieciach takich jak Walmart czy Old Navy - królestwach tanich, importowanych towarów. W "The Huffington Post" opublikowano porównanie cen klasycznego zestawu ubrań, składającego się z dżinsów, białej koszulki i butów za kostkę. Elementy wyprodukowane w USA kosztowały w sumie ponad 420 dolarów, zaś te importowane - mniej niż 100 dolarów. Do modnych i popularnych marek produkujących w Stanach Zjednoczonych należą: Red Wing, Levi's, American Apparel, J. Crew (JCG  ) oraz Gilt Groupe. Dużo tańszą konkurencję stanowią bazujące na outsourcingu Brahma (dostępna w Walmarcie), Hanes (HBI  ) oraz Gap.

Brutalna rzeczywistość jest taka, że na produkty krajowe nie stać większości Amerykanów. Nie zmniejsza to jednak ciągłych obaw przed offshoringiem. Wielu Amerykanów postrzega import jako zagrożenie dla miejsc pracy przy produkcji w Stanach Zjednoczonych. Offshoring pozwala jednak utrzymać koszty życia na niskim poziomie, dzięki czemu członkowie klasy średniej i robotniczej mogą normalnie funkcjonować w trudnym dla gospodarki okresie. Metka z napisem "Wyprodukowano w USA", a czasem nawet bardziej szczegółowym, np. "Wyprodukowano w Brooklynie" zyskuje więc na wartości społecznie: umożliwia zamożniejszym konsumentom wpisanie się w trend wspierania produktów lokalnych.

Sklep marki American Apparel z napisem informującym, że ubrania tej marki wyprodukowano w Los Angeles.
Sklep marki American Apparel z napisem informującym, że ubrania tej marki wyprodukowano w Los Angeles.

Zgodnie z regulacjami Federalnej Komisji Handlu za "wyprodukowany w USA" można uznać jedynie towar, który w całości lub niemal w całości powstał w kraju. W rzeczywistości klasyfikacja może ulec rozmyciu ze względu na globalizację handlu. Stany Zjednoczone mogą importować bawełnę, z której szyte są koszule. Podobnie japońskie samochody montowane są w USA. Czasami tego typu powiązania między rynkami motywowane są jednak wyłącznie chęcią maksymalizacji zysku. Na amerykańskim rynku jest wiele nisz, które zapełniane są poprzez import. Jak błyskotliwie zauważył Catherwood, "niektórych rzeczy w kraju po prostu się nie produkuje, na przykład elektroniki czy gadżetów erotycznych". Od 2009 r. nie ma już także prezerwatyw produkcji krajowej, ponieważ ostatni producent zamknął fabrykę ze względu na silną konkurencję ze strony Chińczyków. W Ameryce brakuje też infrastruktury produkcyjnej oraz siły roboczej. Towary, których produkcja zlecana jest za granicą, powstają w krajach, gdzie nie ma żadnego problemu z pozyskaniem gigantycznej liczby pracowników potrzebnych do określonych procesów. Jako przykład można podać iPhone od Apple (AAPL  ). Szacuje się, że liczba Chińczyków pracujących przy produkcji komponentów i montażu smartfonów wynosi ponad 150 tysięcy. W Stanach Zjednoczonych nie ma tak wielkich fabryk, a ich budowa byłaby sprzeczna z koncepcją zrównoważonego rozwoju. Jeśli Ameryka miałaby konkurować z chińskimi producentami iPhone'a, musiałoby powstać zupełnie nowe miasto fabryczne, co oznaczałoby również potrzebę innowacji w urbanistyce. Obecnie nigdzie nie ma odpowiedniego zaplecza dla takiej fabryki. Co gorsza, takiej infrastruktury nigdy w USA nie było. "Przywrócenie miejsc pracy" w Stanach oznaczałoby więc w praktyce budowanie od zera całej sieci produkcyjnej, która w Azji rozwija się od kilkudziesięciu lat. Taka operacja pochłonęłaby niezliczoną ilość czasu, pieniędzy i pracy, co z pewnością odbiłoby się negatywnie na innych obszarach rozwoju kraju.

Zabytkowy aparat Kodak wyprodukowany w USA
Zabytkowy aparat Kodak wyprodukowany w USA

Również koszty pracy w Ameryce są znacznie wyższe niż za granicą. Na rynku krajowym najniższe stawki oscylują w granicach 25-30 dolarów za godzinę (wliczając koszty pozapłacowe). Dla porównania, w Wietnamie i Bangladeszu koszt zatrudnienia pracownika wynosi od 1 do 3 dolarów za godzinę. Różnica kosztów pracy wynosi zatem 25 dolarów na koszulkę, jeśli przyjąć, że uszycie jednej zajmuje godzinę. Mimo to dzięki wysiłkom rządu Obamy od 2012 r. wiele przedsiębiorstw zdecydowało się na rozwijanie produkcji w kraju. Należą do nich m.in.: General Electric (GE  ), Intel (INTC  ), Canon (CAJ  ), Caterpillar (CAT  ), Apple oraz DuPont (DD  ). Często dodatkową motywację do przeniesienia części produkcji z powrotem do USA stanowią przeszkody napotykane za granicą. Można do nich zaliczyć brak ochrony własności intelektualnej w obszarze produkcji, kwestie kontroli jakości czy też frustrację związaną z wielotygodniowym oczekiwaniem na kontenerowiec z dostawą, podczas gdy konkurencja wystawia już swoje towary na półki sklepowe. Dłuższy łańcuch dostaw to również zwiększone ryzyko strat z powodu trzęsień ziemi, tsunami, wojen, kryzysów naftowych i innych niemożliwych do przewidzenia zdarzeń.

Intel jest jedną z amerykańskich firm, która przyczynia się do rozwoju przemysłu nowych technologii w USA.
Intel jest jedną z amerykańskich firm, która przyczynia się do rozwoju przemysłu nowych technologii w USA.

Eksperci zwracają uwagę na fakt, że jeśli amerykańscy producenci naprawdę chcą tworzyć miejsca pracy w USA, nie mogą rozdzielać produkcji i innowacji. Zamiast tego powinni kultywować i ulepszać dotychczasowe osiągnięcia w dziedzinie produkcji wymagającej wysoko wykwalifikowanych pracowników. Według komentujących sytuację amerykańskie przedsiębiorstwa mogą zyskać przewagę, jeśli znajdą odpowiedź na pytanie: Co możemy produkować tylko my? Jeśli jednak w dalszym ciągu będą polegać na offshoringu i wykorzystywać go jako element populistycznej argumentacji, nie będzie to możliwe. Amerykanie muszą zaakceptować fakt, że spadek zatrudnienia w obszarze produkcji ma miejsce na całym świecie, nie zaś tylko w USA. Mniejsza liczba miejsc pracy w krajach rozwiniętych jest skutkiem globalnego rozwoju technologii. Trzeba też zrozumieć, że produkcja pewnych towarów, przy których powstawaniu pracuje najwięcej osób, prawdopodobnie już nigdy nie wróci do Ameryki. Są to m.in. zabawki, odzież oraz elektronika użytkowa. Aby więc powstawały nowe miejsca pracy, Amerykanie powinni rozwijać infrastrukturę produkcyjną, ze szczególnym zwróceniem uwagi na zaawansowane technologie, np. systemy solarne czy kompaktowe lampy fluorescencyjne. Konieczne jest więc kształcenie nowych inżynierów i naukowców, co wymaga inwestycji w system edukacji oraz badania naukowe.