Niedawno słyszałem, jak jeden z komentatorów w mediach finansowych powiedział, że od 2003 roku nie było gorszego czwartego kwartału niż obecny. Zadałem sobie wtedy pytanie: to dobrze czy źle? Czy to oznacza, że najgorsze jest już za nami i możemy odetchnąć z ulgą, czy może wręcz przeciwnie - to dopiero początek katastrofy? Poszperałem trochę na ten temat.

Jak na razie S&P 500 traci w czwartym kwartale około 10,5%. Analizując całą historię tego indeksu, dowiadujemy się, że oprócz tego roku S&P 500 stracił 10 lub więcej procent 9 razy. Średnio co 10 lat. Można uznać to za coś złego bądź dobrego. Wszystko zależy od przyjętego horyzontu czasowego.

Zazwyczaj kiedy S&P 500 notował dwucyfrowe spadki w czwartym kwartale, nie radził sobie najlepiej także w pierwszym kwartale następnego roku, tracąc średnio kolejne 4,14%. Ciekawiej robi się, kiedy spojrzymy na wyniki z całego roku. Indeks pozostawał praktyczne bez zmian (był średnio 0,35% na minusie), a byki dominowały w 5 na 9 przypadków. Odnosiły wtedy zdecydowane zwycięstwo nad niedźwiedziami, gdyż S&P 500 zyskiwał średnio 23,38%. Chcę przez to powiedzieć, że jeśli rynki kończą rok na plusie, nie możesz zaprzepaścić takiej okazji. Kiedy jednak dominowały niedźwiedzie, indeks radził sobie bardzo słabo, tracąc średnio 30%.

Najważniejsza jest tutaj zmienność. Jeśli spadki w czwartym kwartale wynoszą lub przekraczają 10%, następny rok prawdopodobnie będzie dość zmienny. Do końca czwartego kwartału zostały jeszcze dwa tygodnie, więc miejmy nadzieję, że rynki zdołają jeszcze odrobić część strat.