Kiedy większość krajów zachodnich z niepokojem patrzy na jesień, podczas której chorzy na koronawirusa będą myleni z chorymi na grypę, Chiny ze spokojem odnotowują przyśpieszenie gospodarcze. Jednak nie tylko ten kraj z nadzieją może patrzeć w przyszłość.

David Chao z Invesco twierdzi, że gospodarki w Azji mogą na tym skorzystać, ponieważ Chiny wykazują silne odbicie po pandemii koronawirusa. "Ożywienie gospodarcze Chin poprawi w pewnym stopniu okoliczne gospodarki azjatyckie" - powiedział w mediach Chao, który jest ekspertem od rynków Azji i Pacyfiku. Media interesowały się przede wszystkim tym, czy chiński konsument może szybko wrócić do normalnej działalności. Według eksperta sytuacji Chin nie należy rozpatrywać wyłącznie przez pryzmat Państwa Środka, a w zasadzie jest to pytanie retoryczne. Inne, okoliczne gospodarki mają tylko skorzystać na szybkim powrocie Chińczyków do "nowej normalności" i ścieżki rozwoju. Chao dodał jednak, że tym razem skala ożywienia raczej nie będzie porównywalna z rokiem 2010, kiedy chiński bodziec fiskalny dosłownie zaprzęgnął ze sobą i swoim rozwojem inne okoliczne gospodarki. Komentarze te pojawiły się po ostatnich danych, które pokazały, że aktywność produkcyjna Chin wzrosła we wrześniu, wskazując na dalsze ożywienie drugiej co do wielkości gospodarki świata. W sierpniu kraj opublikował również pierwszy jak dotąd pozytywny raport o sprzedaży detalicznej.

To nie koniec dobrych wieści. Przedstawiciel Invesco twierdzi, że jego firma obserwuje "rekordowe liczby" rezerwacji restauracji, a także chińskich gospodarstw domowych będących w podróży podczas trwającego w Chinach święta zwanego Złotym Tygodniem. Nadal oczekuje się, że chińskie akcje osiągną lepsze wyniki niż akcje rynków rozwiniętych, ponieważ Chiny wykazują wyraźne odbicie w kształcie litery V po lockdownie, który spotkał praktycznie wszystkie gospodarki świata. Zwracając jednak uwagę na rywalizację amerykańsko-chińską, która do niedawna toczyła się na dobre, ekspert stwierdza, że napięcia między Pekinem a Waszyngtonem znajdują się obecnie na "tylnym siedzeniu". Szczególnie ma to być wyraźne po fakcie wykrycia koronawirusa u prezydenta USA. Wydaje się wręcz, że kwestia Chin, której można oczekiwać na jednej z głównych pozycji tematów podczas toczącej się rywalizacji prezydenckiej w Stanach, nie pojawiła się tak "rażąco", jak początkowo oczekiwano podczas pierwszej debaty prezydenckiej między Trumpem a jego demokratycznym rywalem Joe Bidenem.

Według Chao istnieje ryzyko, że Trump w końcu poweźmie medialne kroki i zacznie dużo wyraźniej przypisywać COVID-19 Chińczykom. Póki co były to na razie drobne zaczepki, a USA mają ważniejsze sprawy na głowie niż wzajemnie oczernianie się, choć kampania trwa a Trump w każdym momencie może wrócić do "wojennej" retoryki. Trump był głośnym krytykiem Pekinu przez całą swoją kadencję w wielu kwestiach, w tym handlu i radzeniu sobie przez Chiny z wybuchem koronawirusa, posuwając się nawet do nazywania go "chińskim wirusem" przy wielu okazjach. Sytuacja jednak zmieniła się o 180 stopni. Prezydent USA musi radzić sobie z ogromnymi problemami: nieokiełznaną sytuacją związaną z rozwojem pandemii. ruchami Black Lives Matter, słabnącymi notowaniami przedwyborczymi oraz koronawirusem, który dopadł i jego.