Smuta na Wall Street mimo sezonu wyników. Komentarz tygodniowy

Dobra wiadomość jest taka, że codziennie na rynek napływają informacje ze spółek publikujących wyniki kwartalne. To powoduje pewien ruch na rynku, który emocjonalnie reaguje na treść owych raportów. Zła, że sesja ustawia się w ciągu pierwszych kilkudziesięciu minut, a zmienność ulatuje z każdą kolejną godziną. Sytuacja podobna jak rok temu o tej porze. Trudno się zarabia pieniądze.

Październikowa korekta na rynku wyraźnie ma ochotę trwać dłużej. Kto liczył, że kupujący rzucą się na przecenione akcje, by odrobić straty z pierwszej połowy miesiąca, ten się wyraźnie przeliczył - giełdowe byki pokazały siłę głównie we wtorek, kiedy istotnie bez powodu drożały te spółki, które wcześniej najmocniej spadały. Jednak na wzrosty w kolejnych dniach zabrakło już paliwa, a złożyło się na to kilka czynników. I to nie wróży nic dobrego na przyszłość, tym bardziej, że nie pomogły dane z gospodarki ze słabym odczytem sprzedaży detalicznej na czele (wzrost 0,1 proc. m/m, oczekiwano więcej). Rynek obawia się także o wysokość deficytu budżetowego Stanów Zjednoczonych ogłoszonego przez Departament Skarbu, który na zakończenie roku fiskalnego, osiągnął najwyższy poziom od 2012 roku. Na powyższą wiadomość nieszczególnie zareagowały notowania amerykańskich obligacji, tymczasem analitycy przepytywani w Bloomberg'u sugerują, iż dalszy wzrost rentowności papierów dłużnych, to 'zła wiadomość dla posiadaczy akcji'. Nie pomógł także raport z ostatniego posiedzenia Fed, opublikowany w środę wieczorem. Z notatek wynika, iż w Rezerwie Federalnej panuje sentyment jednomyślności w kwestii ostatniej podwyżki, a także dalszego podnoszenia stóp procentowych. O ile w środę rynek nie zareagował na publikację, tak wydaje się, że właściwa reakcja miała miejsce na mocno spadkowej sesji w czwartek. Także środowe dane z segmentu nieruchomości dotyczące rozpoczętych budów nowych domów (1,201 mln) wypadły nieco poniżej oczekiwań, jednak analitycy wskazują, że na ostateczny wynik mógł mieć wpływ niedawny huragan Florence, który zaatakował południe kraju. W wirze tych wszystkich wiadomości, temat wojny handlowej z Chinami spadł na margines, tymczasem politycy z Państwa Środka chcą dalej negocjować. Widocznie taki stan rzeczy jest bardziej dotkliwy dla chińskiej, niż amerykańskiej gospodarki.

- $this->copyright_for_current_language

Z ciekawostek, które wpłynęły na rynek, była publikacja od Wall Street Journal na temat możliwego debiutu giełdowego UBERa, czyli głównego oponenta korporacji taksówkowych w Europie i Stanach Zjednoczonych, który według wyceniających go banków Goldman Sachs i Morgan Stanley, może być wart nawet astronomiczne 120 mld USD - to więcej niż łączna wartość koncernów motoryzacyjnych Ford, General Motors czy Fiat! Jak publikuje WSJ, oferta mogłaby być przeprowadzona na początku przyszłego roku, póki trwa koniunktura na rynku. Tak wysoka wycena jest tym bardziej absurdalna, ponieważ UBER jako start-up, mimo globalnego zasięgu, wciąż przynosi ogromne straty i nie zapowiada się, aby miało się to szybko zmienić - tylko w drugim kwartale bieżącego roku spółka zaksięgowała minus w bilansie na kwotę niemal 900 mln USD.

Po przegląd bieżących wyników kwartalnych najważniejszych spółek, zapraszam do osobnego artykułu.

W skali tygodnia ETF na Nasdaq (Nasdaq:QQQ) spadł o 0,75 proc., S&P500 (NYSE:SPY) zyskał symboliczne 0,11 proc., a Dow Jones (NYSE:DIA) 0,4 proc. Warto jednak odnotować, że trwająca korekta, póki co nie jest Nasdaq'owi straszna - indeks od początku roku zyskał 11 proc., a motory napędowe indeksu w postaci największych spółek technologicznych, dopiero będą publikować swoje raporty kwartalne.