Mimo historycznie ciepłych relacji między USA a Wielką Brytanią, czasem pojawiają się tematy, które mogą być kością niezgody. Właśnie w taki sposób zapowiada się kwestia ceł, które administracja Bidena może wprowadzić na brytyjskie produkty.

USA ostrzegły, że owe cło może wynieść 25% na wiele brytyjskich towarów eksportowych. Zakres produktów, jakich by dotyczyło, jest naprawdę szeroki - wystarczy spojrzeć na listę opublikowaną przez administrację Bidena. Znajdziemy tam konsole do gier, kosmetyki, meble czy nawet ceramikę.

Cła są odpowiedzią na brytyjski podatek od firm technologicznych, co tłumaczy cel pieniężny, jaki ma zostać zebrany z jego tytułu. Jest to 325 milionów dolarów, bo USA uważa, że Wielka Brytania pozyska tyle w podatku ,,technologicznym". Rzecznik brytyjskiego rządu zaznacza, że motywy stojące za ową daniną są proste: amerykańskie firmy powinny po prostu zapłacić swoją, sprawiedliwą część podatku, której dotychczas unikały. Na ewentualne cło, natomiast, odpowiadają, że w razie ich wprowadzenia rozważą wszystkie opcje obrony interesów i przemysłu Wielkiej Brytanii.

Waszyngton z kolei przystępuje do ataku, bo czuje, że to głównie amerykańskie firmy zostaną dotknięte technologicznym podatkiem. Zwiększenie ceł zostało zresztą zapoczątkowane już przez poprzednią administrację Donalda Trumpa. Obecna ekipa w stolicy USA niejako kontynuuje robotę byłego już prezydenta, nie zostawiając przy okazji na podatku proponowanym przez Wielką Brytanię suchej nitki. Według Amerykanów ma on ,,nieracjonalne, dyskryminujące i uciążliwe cechy".

Nie da się ukryć, że działania USA mają wywrzeć nacisk polityczny na Wielką Brytanię i inne kraje, które podjęły podobne podatki. Wielka Brytania i Stany prowadziły rozmowy na temat podatku od usług cyfrowych 4 grudnia, gdzie cła były już poruszane, jednak bardziej w kontekście procedur, a nie jako odpowiedź na ruch ze strony brytyjskiej. W takim przypadku cła są jednak widziane jako eskalacja i mogą pogorszyć stosunki między oboma anglosaskimi państwami.

Gra toczy się o duże pieniądze - brytyjski rząd obliczył, że podatek od usług cyfrowych zbierze 300 milionów funtów w bieżącym roku finansowym, a 700 milionów w przyszłych latach. Owa danina wprowadzona została w kwietniu zeszłego roku i opodatkowuje 2% przychodów z wyszukiwarek, serwisów społecznościowych i rynków internetowych, które czerpią wartość od użytkowników z Wielkiej Brytanii. Podatek był naturalną konsekwencją wielu głosów, które pojawiały się od wielu lat, sugerujących, ze duże firmy technologiczne nie płacą wystarczająco wysokich podatków w krajach, w których działają.

Same cło byłoby natomiast dewastujące dla niektórych branż. Dobrym przykładem jest wspomniana wcześniej ceramika, która znalazła się na liście. Około 17 milionów funtów tych produktów zostało wyeksportowanych do USA w 2020, a w 2019 roku, przed koronawirusem, były to 24 miliony funtów. Przez taką daninę branża mogłaby dostać cios, po którym trudno byłoby się podnieść.

Mimo mocniejszych głosów, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, wygląda na to, że obie strony są gotowe rozmawiać, jednak w pewnych ramach. Rząd brytyjski broni swojego podatku cyfrowego, zaznaczając, że jest rozsądny i niedyskryminujący, jednak podkreśla, że jest to rozwiązanie tymczasowe. Dodaje również, że współpracuje z USA w celu znalezienia globalnego rozwiązania problemu cyfrowych gigantów. Również z amerykańskiej strony płyną sygnały bardziej koncyliacyjnych stosunków handlowych ze Zjednoczonym Królestwem, co widać po zawieszeniu w zeszłym miesiącu ceł na niektóre towary brytyjskie, w tym whisky single malt.