W ubiegłym tygodniu Białym Domem wstrząsnęły nowe informacje na temat śledztwa prowadzonego w sprawie rosyjskiej ingerencji w wybory prezydenckie w 2016 roku. Prokurator specjalny, Robert Mueller, postawił w stan oskarżenia trzynastu obywateli Rosji zamieszanych w działania mające na celu zwiększenie poparcia dla kandydatury Trumpa. Chociaż Mueller nie wniósł bezpośredniego oskarżenia przeciw samemu prezydentowi, dokumenty sądowe wskazują na to, że Rosjanie komunikowali się z wieloma "nieświadomymi osobami kojarzonymi z kampanią wyborczą promującą jego kandydaturę." Oskarżeni podszywali się pod amerykańskich aktywistów politycznych i publikowali posty poruszające kontrowersyjne kwestie, takie jak na przykład imigracja, starając się jeszcze bardziej podzielić wyborców. Zastępy rosyjskich trolli internetowych stworzyły w tym celu setki fikcyjnych kont na serwisach społecznościowych, które w krótkim czasie przyciągnęły do siebie rzesze followersów. Amerykanie zostali narażeni na całkowitą dezinformację - nie byli świadomi, że konta, które subskrybują, nie są prowadzone przez ich rodaków, a przez Rosjan, którzy podawali się za zwolenników Black Lives Matters, chrześcijańskich aktywistów, członków Partii Republikańskiej działających w Tennessee czy grupy interesu przeciwne imigrantom. Ich celem była promocja Donalda Trumpa oraz sabotaż kandydatury Hillary Clinton. W efekcie utworzono system, którego ośrodek mieścił się w St. Petersburgu i który za pomocą portali społecznościowych oplątał mackami amerykańskich obywateli.

Oskarżenie Rosjan było zaledwie kroplą w morzu ubiegłotygodniowych kontrowersji wokół prezydenta Stanów Zjednoczonych, który zadawał się być oblężony niemal z każdej możliwej strony. Trump został skrytykowany za publiczne komentarze na temat kolejnej strzelaniny, do której doszło w jednej ze szkół na Florydzie. Podczas gdy kraj pogrążony był w żałobie po śmierci zastrzelonych w masakrze 17 uczniów, na tweet Trumpa będącym jego reakcją na tragedię zareagowało wielu internautów, w tym również rodzice ofiar. Prezydent napisał: "Tak wiele wskazuje na to, że sprawca masakry na Florydzie miał zaburzenia psychiczne, został wyrzucony ze szkoły za złe i nieobliczalne zachowanie. Sąsiedzi i koledzy z klasy wiedzieli, że ma poważny problem. Takie przypadki trzeba zgłaszać odpowiednim służbom aż do skutku!". Po incydencie Trump otrzymał serię telefonów od rodziców i innych uczniów domagających się konkretnych działań w celu ograniczenia dostępu do broni. Uważali, że taki ruch ze strony władz mógłby zapobiec podobnym tragediom w przyszłości. Jednak jedyną odpowiedzią ze strony Republikanów było podkreślenie konieczności modlitwy, otrząśnięcia się po nieszczęściu oraz nauki szybszego rozpoznawania zagrożeń związanych z chorobami psychicznymi. Uczniowie amerykańskich szkół podejmują próby organizacji protestów o zasięgu ogólnokrajowym mających na celu nagłośnienie niebezpieczeństw, na które są narażeni ze strony tzw. "active shooterów".

Trump w dalszym ciągu zbiera owoce medialnej burzy wywołanej ujawnieniem dawnego romansu z gwiazdą filmów dla dorosłych - Stormy Daniels. Osobisty prawnik prezydenta, Michael Cohen, w ubiegłym tygodniu przyznał się do zapłaty pani Daniels 130 000 dolarów w celu powstrzymania jej przed udzielaniem jakichkolwiek publicznych komentarzy w tej sprawie. Przekonywał jednak, że pieniądze pochodziły z jego własnej kieszeni, a Trump nie wiedział o przeprowadzeniu tej transakcji i nigdy nie zwrócił mu rzeczonej kwoty. W międzyczasie gazeta "The New Yorker" doniosła o kolejnym romansie prezydenta, tym razem z króliczkiem playboya - Karen McDougal. Chociaż wszystkie te skandale nie pociągają za sobą żadnych skutków prawnych wobec Trumpa, mają za zadanie zaprzepaścić jego starania w celu ukazania siebie jako osoby o wysokich standardach moralnych w obliczu tak wielu wyzwań.