Cieszący się do tej pory doskonałą reputacją szwajcarski bank odpowie za śledzenie byłych pracowników. Mimo dość oczywistej winy nie powinien się jednak bać.

Szwajcarski organ nadzoru finansowego - Finma - poinformował 2 września, że ​​rozpoczął postępowanie w sprawie Credit Suisse (CS) w związku z śledzeniem dwóch byłych dyrektorów banku, do którego doszło w zeszłym roku. Urząd oświadczył, że będzie ścigał potencjalne naruszenia prawa nadzorczego w związku z działaniami w zakresie bezpieczeństwa Credit Suisse, "a w szczególności kwestie sposobu dokumentowania i kontrolowania tych działań". Decyzja ta to wynik dochodzenia Finmy, które zostało ogłoszone już pod koniec grudnia. Regulator wyznaczył zewnętrznego audytora dedykowanego sprawie na początku tego roku. Szwajcarski bank, który cieszył się pewną reputacją przez tę sprawę, niestety traci zwolenników i mąci w dość spokojnym świecie szwajcarskiej bankowości. W lutym dyrektor naczelny banku Tidjane Thiam zrezygnował ze stanowiska po tym, jak nie udało mu się utrzymać dotychczasowego wizerunku firmy. Nowym prezesem został Thomas Gottstein, wieloletni weteran Credit Suisse, który próbuje uspokoić nastroje i dotrzeć do inwestorów. Nowy dyrektor generalny musi jednak stawić czoła serii niepowodzeń, począwszy od wybuchu pandemii koronawirusa, przez straty z zaciągniętych w Azji pożyczek po zarzuty dotyczące konfliktu interesów w jednej ze spółek.

Mimo wszystko przedstawiciele marki zapowiedzieli 2 września, że będą nadal w pełni współpracować z Finmą i są zdeterminowani, aby wspierać wysiłki mające na celu zapewnienie pełnego i szybkiego zakończenia sprawy wraz z wyciągnięciem odpowiednich wniosków. Kierownictwo firmy zapewnia również, że regularnie prowadzi monitoring swoich pracowników w ramach programów zgodności, na przykład poprzez monitorowanie służbowych rozmów telefonicznych i e-maili, jednak - jeśli wierzyć zapewnieniom firmy - wspomniany przypadek miał być jednostkowy. Tyle teorii. Alexander Kern z Uniwersytetu w Zurychu twierdzi, że skandal doprowadzi jedynie do skorygowania wewnętrznych mechanizmów kontrolnych firmy i nakazania radzie większego zaangażowania w takie działania. Skandal szpiegowski rozpoczął się we wrześniu 2019 roku, kiedy Iqbal Khan, były szef ds. zarządzania majątkiem banku sam zauważył że jest obserwowany i skonfrontował się ze śledzącym. Sam Khan miał przejść do innego giganta w branży - UBS. Zewnętrzna firma prawnicza wynajęta przez zarząd Credit Suisse stwierdziła, że nadzór ten został zlecony przez dyrektora operacyjnego banku w celu ochrony jego interesów, ale bez wiedzy Thiama. Dyrektor operacyjny zrezygnował z posady i nie skomentował jednak sprawy.

Tidjane Thiam, dyrektor generalny Credit Suisse.
Tidjane Thiam, dyrektor generalny Credit Suisse.

Według audytorów niektóre wiadomości w banku zostały celowo usunięte, pozostaje więc otwarta odpowiedź na pytanie czy śledczym uda się dotrzeć do zapisów zleceniodawców śledzenia. W grudniu szwajcarskie media opublikowały szczegóły i zdjęcia z inwigilacji drugiego byłego członka zarządu. Kancelaria ponownie stwierdziła, że zlecił to dyrektor operacyjny. W obu przypadkach najważniejsza osoba w firmie miała nie wiedzieć o tym zleceniu. Drugi incydent przyśpieszył już śledztwo Finmy i doprowadził do utraty zaufania do Thiama i jego przywództwa. Z pewnością to nie koniec śledztwa i w jego ramach będą wychodzić na światło dzienne kolejne wątki i sprawcy tego zamieszania. Credit Suisse już dziś może pożegnać się z dotychczasową opinią, ale obecne śledztwo nie musi prowadzić do ciężkich wyroków w jego ramach. Finma może krytykować firmy, które nadzoruje czy zakazywać kierownictwu bankowemu zasiadać w ciałach zarządczych. Nie ma jednak uprawnień do egzekwowania prawa karnego, i choć może skierować sprawę do odpowiednich służb, prokuratura w Bernie nie prowadzi obecnie śledztwa w tej sprawie. Czyżby szykowało się miękkie lądowanie?