Donald Trump pomimo wielu zapewnień, że zależy mu na losie Harley-Davidsona, może sprowadzić na tę legendarną spółkę spore kłopoty.

Harley-Davidson (HOG  ) i produkowane przez niego motocykle są jednym z symboli Ameryki. Mężczyźni w skórzanych kurtkach pędzący po bezkresie amerykańskich szos są uosobieniem wolności i amerykańskiego stylu życia. Odwołując się do tych wartości Donald Trump kierował swój program wyborczy właśnie do osób, którym marzy się, aby czasy warkoczących motocykli wróciły. Marka ta idealnie się do tego nadaje. Jest ona ultra-amerykańska, skierowana do normalnego obywatela, nieszczególnie elitarna, i zupełnie różna od oszczędnych japońskich konkurentów.

Zabieg ten był całkiem udany. Donald Trump deklarował, że kocha Harley-Davidsona i amerykańskich motocyklistów, a miłośnicy dwóch kółek wyrażali swoje poparcie dla jego kandydatury. Jeszcze przed wyborami, prezydent podziękował im na Twitterze za wspaniałe wsparcie, o którym nigdy nie zapomni. Kilka dni przed zaprzysiężeniem go na urząd prezydenta pojawiały się głosy przeciwników jego prezydentury o próbie blokady tej ceremonii. Motocykliści skupieni wokół Chrisa Coxa zapowiedzieli, że utworzą mur mięsa (ang. wall of meat), czyli mur stojących ramię w ramię osób, który powstrzymałby kogokolwiek, kto chciałby zakłócić objęcie fotela prezydenta przez Trumpa.

Zaledwie niecały miesiąc po objęciu urzędu, Donald Trump zaprosił do Waszyngtonu zarząd i pracowników Harley-Davidsona. Przedstawił on firmę jako perłę amerykańskiego przemysłu oraz przykład, że możliwe jest produkowanie motocykli w kraju. Jednocześnie zapewniał że jego celem jest, aby producenci, tacy jak właśnie Harley-Davidson, mieli łatwiej prowadząc działalność w USA.

"Jestem szczególnie zaszczycony mogąc przywitać hutników i operatorów maszyn w Białym Domu. Kto z Was jest hutnikiem? Dobra, w gruncie rzeczy to wszyscy jesteście hutnikami, tak?" Donald Trump

Nie o takim wsparciu marzyli jednak zarząd i akcjonariusze Harley-Davidsona. Kiedy Donald Trump ogłosił plany wprowadzenia ceł na import stali i aluminium, kurs akcji na nowojorskiej giełdzie spadł o ponad 4%. Jak przyznała sama spółka, wzrost cen surowców niezbędnych przy budowie motocykli, dotknie ją niezależnie, czy będzie ona kupować stal i aluminium w kraju czy zagranicą. Szacuje się, że może to spowodować wzrost kosztów nawet o 30 milionów dolarów rocznie.

Z wprowadzeniem ceł na import stali i aluminium wiąże się także inne niebezpieczeństwo. Są nim cła odwetowe, których wprowadzenie rozważa Unia Europejska. Jak powiedział przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, miałyby one być skierowane w popularne amerykańskie produkty jak Bourbon, jeansy Levi Strauss czy właśnie motocykle Harley-Davidson. Groźba ta jest szczególnie poważna, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Europa odpowiadała za 16% całej sprzedaży w 2017 r. i 49% całej sprzedaży poza granicami USA.

Trudności w sprzedaży za granicą rodzą kolejny problem, z którym musi zmierzyć się zarząd spółki. Od kilku lat silnie spada popyt na motocykle. Wynika to ze starzenia się dotychczasowej grupy klientów. Stanowiący trzon sprzedaży miłośnicy dwóch kółek ze względu na wiek rezygnują z podróży swoimi Harleyami. Z kolei ich dzieci i wnuki nie czują bakcyla związanego z jazdą motocyklem. Odpływ starych klientów jest szybszy, niż przypływ nowych klientów. Malejąca sprzedaż zmusiła firmę do zamknięcia w styczniu bieżącego roku fabryki w Kansas City, która zatrudniała ok. 250 osób.

Malejący popyt na rodzimym rynku, który był do tej pory zdecydowanie największy zmusza władze Harley-Davidsona do szukania nowych rynków, które mogłyby zrównoważyć słabość rynku amerykańskiego. Dlatego wykazują się one sporą determinacją we wchodzeniu na rynki zagraniczne, w szczególności dostrzegając potencjał wśród szybko bogacących się społeczeństw krajów rozwijających się. Kiedy w 2011 r. Indie wprowadziły cło na import motocykli równe 100%, Harley-Davidson otworzył linię montażu w tym kraju, dzięki czemu możliwe było obejście taryf. Podobny model planowany jest w przypadku Brazylii.

Jednak nie wszystkim się podoba, że Harley-Davidson przenosi produkcję za granicę. Pracownicy fabryk w USA oprotestowali i ostatecznie zablokowali plany budowy linii montażowej w Tajlandii, która miała pozwolić obejść 60% cło. Dobrze obrazuje to skomplikowaną sytuację, w której znalazła się firma: z jednej strony ma ona problemy z popytem w kraju i chce wejść na rynki zagraniczne, a z drugiej strony chcąc zwiększyć swoją obecność za granicą, spotyka się z barierami w postaci ceł oraz protestów pracowników i opinii publicznej w USA. W opinii prezydenta Trumpa cła nakładane przez indyjski rząd są absurdalnie wysokie (nawet pomimo ostatnich obniżek do 50%) i nie jest sprawiedliwe to, że import indyjskich motocykli do USA nie wiąże się z jakimikolwiek cłami.

Popierający kandydaturę Trumpa motocykliści oczekiwali od niego wsparcia Harley-Davidsona poprzez zwiększenie ceł na import motocykli z zagranicy. Choć do tej pory nic takiego nie miało miejsca, to jest to prawdopodobne. W związku z nieprzystąpieniem do TPP i krytyką NAFTA, możliwe jest renegocjowanie umów handlowych i traktatów między USA a krajami trzecimi. Wtedy to też może się pojawić temat wyższych ceł na import motocykli do USA. Takie działanie niesie ze sobą jednak ryzyko ceł odwetowych. W tym miejscu warto zadać sobie pytanie, czy cła takie bardziej pomogą producentowi Harleyi, czy może mu zaszkodzą? Autor niniejszego artykułu skłania się ku drugiej ewentualności. Jak już wspomniano, problemem Harley-Davidsona nie jest konkurencja z zagranicy, ale malejący popyt w kraju i zmiana stylu życia młodego pokolenia, które nie chce kupować motocykli. W sytuacji, kiedy firma dostrzega swojej szansy w ekspansji poza USA, utrudnienia w handlu zagranicznym będą działać na niekorzyść tej amerykańskiej legendy.