Muzyczny świat wstrzymał oddech. Legendarny producent gitar, Gibson, ogłosił bankructwo.

Klasyczne amerykańskie przedsiębiorstwa nie mają ostatnio zbyt dobrej passy. Niedawno pisaliśmy o innej znanej marce, która również wpędziła się w niemałe kłopoty. Kłopoty Gibsona są jednak naprawdę spore - oficjalnie jest to 100 milionów dolarów długu, jednak mówi się, że kwota ta może przekraczać nawet 500 milionów.

Firma została założona w 1902 roku w Michigan przez Orville Gibsona. Początkowo zajmował się on produkcją mandolin, jednak z racji rozrastania się biznesu, wkrótce zajął się również gitarami akustycznymi. Prawdziwy przełom nastąpił jednak w latach pięćdziesiątych, kiedy to Gibson z relatywnie anonimowego producenta stał się ikoną nie tylko przemysłu muzycznego, ale także popkultury. Stało się to głównie dzięki legendarnemu modelowy Gibson Les Paul, który swoją premierę miał w 1952 roku. Charakterystyczny, klasyczny design stał się rozpoznawalny na całym świecie, a sama gitara ceniona była za swoją uniwersalność - używana była w różnorakich gatunkach muzycznych, od country do hard rocka. Również sami artyści doceniali Les Paula, między innymi takie sławy jak Slash, Bob Marley, Chuck Berry czy Joe Perry. Późniejsze modele, jak SG i Flying V, również zyskały sobie rzesze fanów, nigdy nie dorównały jednak kulturowemu wpływowi Lesa.

To jednak przeszłość, a obecna sytuacja Gibsona nie wygląda już tak kolorowo. O problemach zaczęło się mówić już w lutym, jednak dopiero na początku maja ogłoszono bankructwo. I mimo, że dla rynków nie było to jakieś specjalne zaskoczenie, bo agencje ratingowe już od jakiegoś czasu ostrzegały, że Gibson może mieć spore problemy z finansami, to dla przeciętnego fana muzyki sytuacja może być dosyć szokująca.

Producent wciąż sprzedaje bowiem spore ilości sprzętu muzycznego (oczywiście głównie gitar). Szacuje się, że co roku sprzedawanych jest 170 tysięcy Gibsonów w ponad 80 krajach. Nie da się jednak ukryć, że w ostatnich latach sprzedaż spadała. W ciągu kilku ostatnich lat przychód spadł z 2,1 miliarda dolarów do 1,7 w 2017 roku. Dodając do tego fakt, że w ciągu ostatniej dekady sprzedaż gitar elektrycznych drastycznie się zmniejszyła (z 1,5 miliona do tylko 1 mln), a elektryki wyprzedziły w sprzedaży gitary akustyczne, trudno się dziwić problemom legendarnej marki.

Sytuację Gibsona skomplikowało też ryzykowne posunięcie biznesowe z 2014 roku. Firma przejęła wtedy za 135 milionów dolarów dział sprzętu audio Philipsa, jednak okazało się to sporym niewypałem. Sprzedaż różnorakiego sprzętu elektronicznego, jak na przykład słuchawek, głośników i innych akcesoriów nie przynosiła odpowiednich zysków Gibsonowi, przez co firma wciąż się zapożyczała. W ubiegłym roku producent próbował jeszcze ratować się pożyczką na 130 milionów, jednak bez wymiernych efektów.

Mimo wszystkich tych kłopotów, CEO Gibsona, Henry Juszkiewicz, ma plan na przetrwanie firmy. Zapowiada on powrót do korzeni, a mianowicie zaprzestanie produkcji wspomnianych wcześniej akcesoriów elektronicznych i skupienie się jedynie na muzyce.

Sam Gibson utrzymuje, że powodem kłopotów firmy są zmieniające się trendy w przemyśle muzycznym (m. in. zmniejszająca się popularność rocka, który w USA nie jest już najpopularniejszym gatunkiem muzycznym), a także ogólne rynkowe tendencje. Konkurencja, taka jak Fender, sugeruje jednak, że to model biznesowy Gibsona i nietrafne decyzje pogrążyły producenta.

Pozostaje obserwować, czy Gibson da radę jeszcze się dźwignąć. Przemysł muzyczny na pewno wiele mu zawdzięcza, ale niestety, w biznesie zazwyczaj nie ma miejsca na sentymenty.