Mimo że Donald Trump uzyskał w wyborach prezydenckich wymaganych 270 głosów elektorskich, część Amerykanów, niemogących się pogodzić z wygraną miliardera, wciąż wierzy, że nie wszystko jest jeszcze rozstrzygnięte i nadal to ktoś inny może być nowym prezydentem USA. Przez specyficzny system polityczny Stanów Zjednoczonych, nadal jest to możliwe, przynajmniej teoretycznie. 

W poniedziałek, 6 grudnia, w dziale opinii "New York Timesa" pojawił się tekst republikańskiego elektora z Teksasu, Christophera Supruna, w którym deklaruje on, że nie odda swojego głosu na Donalda Trumpa, mimo że został do tego wybrany. Swoją ,,niewierność" motywuje deklaracją, że ,,nie jest nic winny swojej partii", jedynie ,,swoim dzieciom i chce im zostawić kraj, któremu mogą ufać". W tekście zbuntowany elektor wymienia kilka powodów, dlaczego nie zagłosuje na Trumpa, m. in. ,,brak kompetencji", ''brak odpowiedniej postawy", ,,zerowe doświadczenie w polityce zagranicznej", ,,podatność na wpływy zza granicy". Autor tekstu wyraża również wątpliwość co do konfliktu interesów, jaki może powstać, gdy Trump zostanie już prezydentem. W dalszej części tekstu Suprun powołuje się również na jednego z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych, Alexandra Hamiltona, przywołując jego słowa o roli Kolegium Elektorów, które według założeń powstało, jak argumentuje autor tekstu, by decydować, czy kandydat jest odpowiednio wykwalifikowany do pełnienia roli prezydenta i czy nie jest demagogiem, co Suprun również zarzuca Trumpowi.

John Kasich
John Kasich

Na koniec swojego apelu republikański elektor dodaje, że sprawa prezydentury nie jest jeszcze rozstrzygnięta, a ewentualna rewolta innych elektorów odbyłaby się zgodnie z konstytucją i obowiązującym prawem. Zamiast Trumpa proponuje innego kandydata, a mianowicie gubernatora Ohio i umiarkowanego republikanina, Johna Kasicha, który przegrał wcześniej prawybory Partii Republikańskiej właśnie z Donaldem Trumpem. Na koniec Suprun znów powołuje się na obronę konstytucji i przy okazji namawia innych elektorów do postąpienia tak jak on.

Elektor z Teksasu nie jest jedynym, który zamierza oddać swój głos inaczej niż został do tego wyznaczony. Coraz więcej elektorów zasila bowiem ruch "Hamilton Electors", protestujący przeciwko Trumpowi, a także, co ciekawe, również powołując się na wspomnianego wcześniej Alexandra Hamiltona. Deklarują oni, że w imię wartości ojców założycieli należy powstrzymać miliardera przed objęciem stanowiska. Ich strategia jest dosyć prosta: pragną przekonać elektorów wyznaczonych do głosowania na Donalda Trumpa na zagłosowanie na innego republikanina, jak np. wcześniej wspomnianego Kasicha czy Mitta Romneya. Nawet jeśli nie uda im się przekonać wszystkich, to liczbą minimum byłoby 37 elektorów - wtedy Trump zamiast 306 elektorów posiadałby 269, czyli jednego mniej niż liczba zapewniająca prezydenturę. Wtedy wybór prezydenta należałby do Izby Reprezentantów, a zwolennicy ruchu "Hamilton Electors" cieszyliby się, że republikanie, posiadający większość w Izbie, wybraliby kogoś innego niż Trumpa. Wszak nastąpił on też na odcisk wielu republikanom, popadając z nimi w liczne konflikty, m. in. z Johnem McCainem czy Paulem Ryanem. Republikański establishment musiałby wtedy wybrać na prezydenta kogoś innego, ku uciesze przeciwników Donalda Trumpa. Co ciekawe, ,,Hamilton Electors" to w większości elektorzy Partii Demokratycznej, którzy dla akcji poświęcają swoje głosy na Hillary Clinton.

Dowodem na to, że akcja zyskała niemały rozgłos, jest fakt, że firma prawnicza Durie Tangri zaproponowała darmowe konsultacje prawnicze dla elektorów pragnących zagłosować niezgodnie z ich wyznaczeniem. Sprawa jest bowiem nieco skomplikowana, bo aż 29 stanów penalizuje wiarołomnych elektorów (zazwyczaj są to grzywny), jednak nigdy nie nastąpiła sytuacja tego wymagająca. Żaden z 157 "niewiernych" elektorów w historii USA nie został w żaden sposób ukarany, więc konsultacje z prawnikami w tym przypadku mogą nawet nie być potrzebne.

Historia uczy jednak, że szanse na odwrócenie wyniku wyborów są bardzo małe. Wyłamać musiałoby się co najmniej 36 elektorów, co byłoby precedensem na skalę historyczną. Przez ostatnie cztery elekcje mieliśmy jedynie dwa takie przypadki, w tym jeden głos został oddany przez przypadek. Wygląda więc na to, że przeciwnikom Donalda Trumpa nie pozostało nic innego, jak zaakceptować jego wygraną.