Mówi się, że światem rządzi pieniądz. To tylko po części prawda. Świat nie funkcjonowałby bowiem bez milionów przepracowanych Amerykanów, którzy spędzają w ciasnych boksach długie, męczące godziny, często znacznie wykraczające ponad przewidziany czas pracy. Wraz z nadejściem globalizacji i usprawnieniem technologii strefy czasowe i odległość przestały mieć znaczenie - pracownicy międzynarodowych firm siedzą w biurach nawet do 3 nad ranem, wykonując połączenia zagraniczne i starając się nadążyć za światowym rynkiem. Kiedyś pracowaliśmy, by żyć. Teraz zdaje się, że żyjemy tylko po to, by pracować.

83% amerykańskich pracowników przyznaje, że odczuwa stres związany z pracą; u 50% powoduje on problemy ze snem. Źródłem tych dolegliwości jest fakt, że w dzisiejszych czasach praca nie kończy się w biurze, lecz trwa po powrocie do domu. 60% pracowników twierdzi, że korzysta z nowoczesnej technologii, np. ze smartfona, aby cały czas być na bieżąco z pracą.

Praca niszczy też życie rodzinne. Pochłonięci pracą mężowie grający na giełdzie i stale sprawdzający skrzynkę mailową są wiecznie nieobecni i niezaangażowani w oczach swoich żon, osamotnionych w dbaniu o dom. Również pracujące żony i matki mierzą się z herkulesowym zadaniem wychowania dzieci, choć trudno im włożyć w to serce, gdyż wciąż myślą o zaciekłej rywalizacji w pracy. Fenomen ten opisuje Brigid Schulte w książce "Overwhelmed: Work, Love and Play When No One Has the Time" ("Przytłoczeni: pracuj, kochaj i baw się, kiedy nikt nie ma czasu").

Dzieci, których rodzice są przepracowani i zestresowani, są statystycznie bardziej narażone na brak wiary w siebie i zaufania do otoczenia, ponieważ biorą na siebie część napięcia bliskich. Najbardziej widocznym tego skutkiem jest fakt, że pary coraz częściej świadomie nie decydują się na dzieci, zwłaszcza w krajach azjatyckich, gdzie trudniej o elastyczny urlop macierzyński. Ma to ogromne konsekwencje gospodarcze w odniesieniu do przyszłych pracowników: jeśli nie będzie dzieci, które przejmą i utrzymają firmy, na które teraz pracujemy, powstaje pytanie, czy obecna kultura pracy nie prowadzi przypadkiem do autodestrukcji branży technologicznej. Ponadto pracujące matki nie mogą liczyć na stabilność zatrudnienia, skoro u bram firm czekają tłumy młodszych, pełnych energii absolwentów uczelni, gotowych zastąpić starszych pracowników, u których brak równowagi między życiem zawodowym i prywatnym źle wpływa na produktywność.

W poście zatytułowanym "Work Hard, Live Well" ("Pracuj ciężko, żyj dobrze") współzałożyciel Facebooka Dustin Moskovitz stwierdza, że "jeśli pracujemy powyżej 40-50 godzin tygodniowo, uzyskiwane w ten sposób marginalne zyski błyskawicznie maleją i szybko przeradzają się w straty". Wygląda to na kolejną sprzeczność w amerykańskiej kulturze pracy - dodatkowy czas poświęcony na pracę zmniejsza wydajność zamiast ją zwiększać. Podobnie jest w przypadku zatrudniania zbyt wielu pracowników, co zmniejsza i tak już niewielki zysk.

Sytuację pogarsza fakt, że nadgodziny nie są wynagradzane. Jeśli zabraknie jakiejkolwiek zachęty finansowej do pozostania w pracy, populacja pracowników może nagle zmaleć w krótkim czasie, przez co rynek pracy stałby się bardzo zmienny. Ponadto pracownicy potrzebują dodatkowego wynagrodzenia za nadgodziny, aby móc walczyć z ich konsekwencjami zdrowotnymi - inaczej będą tracić pieniądze na leczenie szpitalne i terapie.

Kultura pracy Amerykanów zaczyna ich wyniszczać, jednak nie można jej zmienić bez szkody dla gospodarki światowej. Czas pokaże, kiedy sama upadnie.