Światem wstrząsnęła wiadomość o użyciu broni chemicznej w Syrii, co spowodowało natychmiastową reakcję Stanów Zjednoczonych i zbombardowanie syryjskich pozycji. Napięcie na Bliskim Wschodzie ciągle rośnie i nie zapowiada się, żeby w najbliższym czasie cokolwiek się zmieniło, a kluczowe dla światowej geopolityki stosunki USA z Rosją są coraz bardziej niepewne. Jak do tego doszło i co będzie dalej?

4 kwietnia cały świat znów zwrócił swoje oczy na Syrię. 89 osób, w tym dzieci, zginęło na skutek ataku chemicznego na miasto Chan Szajhun w prowincji Idlib. Według najnowszych badań brytyjskich ekspertów, użyty został sarin, jeden z najniebezpieczniejszych i najbardziej śmiercionośnych gazów.

Stany Zjednoczone za winnego natychmiast uznały obecnego prezydenta Syrii Baszara Al-Asada. Donald Trump nazwał atak "nagannym", przy okazji wrzucając kamyczek do ogródka Baracka Obama, któremu zarzucał nieudolność, czego wynikiem był owy atak chemiczny. Sekretarz Stanu Rex Tillerson także jednoznacznie potępił atak i zarzucał atakującym brak elementarnych ludzkich odruchów. Reakcja Prezydenta USA była jednoznaczna: 59 rakiet Tomahawk wystrzelonych w stronę lotniska sił rządowych Syrii Shayrat, skąd podobno ruszyły samoloty, które wypuściły gaz. Różne źródła mówią o około 9 zabitych syryjskich żołnierzach i skądinąd małych zniszczeniach infrastruktury. Wciąż nierozwiane są wątpliwości wokół ofiar cywilnych (prorządowa syryjska telewizja mówi aż o 9 cywilach, którzy zginęli w ataku). Sprawy nie ułatwia fakt, że podczas nalotu w bazie znajdowali się rosyjscy wojskowi.

Reakcje podzieliły się głównie tak, jak można by się tego było spodziewać. Sojusznicy USA z NATO (w tym Polska) wyraziły poparcie dla ataku, podobnie jak na przykład Arabia Saudyjska. Po przeciwnych stronach barykady ustawiły się Rosja, Iran i rząd Baszara Al-Asada. Reakcje w samych Stanach Zjednoczonych były jednak o tyle ciekawe, że inaczej niż zazwyczaj, nie podzieliły się wokół partyjnego podziału. Wielu działaczy Partii Demokratycznej, jak na przykład Nancy Pelosi czy Bill Nelson poparli atak, z kolei niektórzy Republikanie byli bardzo sceptyczni, jak Rand Paul czy Mike Lee. Zaskakująco pozytywnie o nalocie Trumpa wypowiadali się także niektórzy publicyści znani ze sceptycznego podejścia do obecnego prezydenta, jak na przykład dziennikarz CNN Fareed Zakaria, który powiedział, że w ta decyzja sprawiła, że Trump stał się ,,prezydentem z prawdziwego zdarzenia".

Rosja i syryjski rząd zaprzeczają, jakoby to oni mieli cokolwiek wspólnego z atakiem. Rzecznik prasowy prezydenta Władimira Putina wyraził zaniepokojenie amerykańskim nalotem i przewidywał dalsze ochłodzenie na linii Moskwa-Waszyngton. Rząd syryjski z kolei nazwał atak ,,aktem agresji". Rosja i Syria sugerują, że ofiary cywilne były skutkiem ataku na skład broni rebeliantów, którzy posiadali broń chemiczną. Jak nietrudno się domyślić, USA i sojusznicy taką wersję odrzucają. Sam Putin zaapelował o ,,międzynarodowe, bezstronne dochodzenie" i nazwał oskarżenia bezpodstawnymi.

Sytuacja jest obecnie niezwykle dynamiczna. Amerykański Sekretarz Stanu Rex Tillerson spotkał się z ministrem spraw zagranicznych Rosji, Siergiejem Ławrowem. Tillerson podkreślił, że relacje USA z Rosją osiągnęły ,,niski punkt" i poziom zaufania pomiędzy dwoma krajami jest bardzo niski. Dyplomaci, mimo iż różnice były widoczne i nadal widać dwie zupełnie różne sposoby widzenia Baszara Al-Asada i jego rządów, zgodzili się, by spróbować znaleźć rozwiązania dyplomatyczne i sprowadzające się do rozmów przy wspólnym stole.

Może się to jednak okazać niewystarczające. Niecałą godzinę po wspomnianej konferencji Rosja zawetowała rezolucję Organizacji Narodów Zjednoczonych, która w założeniu potępiała atak chemiczny i wzywała Syrię do międzynarodowego śledztwa.

Trudno powiedzieć, jak potoczą się dalsze losy starcia mocarstw na syryjskiej ziemi i czy uda się go rozwiązać. Nie da się jednak ukryć, że sprawa ataku chemicznego i powiązanego z nim nalotu na syryjskie lotnisko może przypominać wysokie napięcia na linii ZSRR-USA z czasów Zimnej Wojny.