Szczyt Klimatyczny w Katowicach odbił się szerokim echem w świecie. Nic dziwnego, bo głosy i prognozy płynące z raportów i analiz wygłaszanych podczas szczytu przerażają.

Szczyt rozpoczął się 2 grudnia, a skończyć miał się 14 grudnia. W chwili pisania tekstu wciąż nie było jednak wiadomo, czy do tego czasu zapadną najważniejsze decyzje, i czy szczyt nie zostanie przedłużony. Jednak nawet do tego czasu o kilku kwestiach można, a nawet należy wspomnieć.

Co uderza najbardziej, to skala zagrożenia. Na szczycie z wielu stron słychać bardzo katastroficzne tony. Sekretarz generalny ONZ, Antonio Guterres, wystosował apel, w którym nawoływał do przyspieszenia pracy i wspólnych działań do zatrzymania skutków zmiany klimatu. Jak podkreślał, nie chce, żeby przyszłe pokolenia poniosły konsekwencje obecnej dewastacyjnej polityki. W podobnym tonie wypowiada się zresztą większość ekspertów - czas do działania jest teraz, bo potem może być za późno.

Największym problemem jest średnia temperatura Ziemi. Obecnie jest ona o ponad 1 stopień Celsjusza większa niż była przed industrializacją. Jeśli ten trend się utrzyma, w 2100 roku mogą już to być 3, a nawet 4 lub 5 stopni. Skutki byłyby katastrofalne. Topniejące lodowce, podnoszący się poziom wód... Politykom szczególnie powinno zależeć na rozwiązywaniu tego problemu, bo przez zmiany klimatyczne pojawią się też migranci klimatyczni.

Co więc stoi na drodze porozumienia na szczycie w Katowicach, czyli COP24? Przeszkód jest kilka. Trzy lata temu, podczas szczytu w Paryżu, blisko już było ogólnego porozumienia na temat przeciwdziałania skutkom zmian klimatycznych. Nawet więksi gracze mówili jednym głosem. Tym razem jest jednak nieco inaczej. Stany Zjednoczone wycofały się z porozumień, a Chiny zmieniły nastawienie. Drugi szereg największych gospodarek, jak na przykład Brazylia czy RPA obwiniają najpotężniejsze kraje, że to te do swojego rozwoju najbardziej zanieszczyszczały planetę, a teraz nie chcą pomóc wdrażać zmian proklimatycznych biedniejszym. Jest w tym sporo racji. Chiny w 2015 roku były odpowiedzialne za 30% emisji CO2 do atmosfery, a USA 15%.

Kolejną przeszkodą jest... jedno słowo. Tym bowiem różnią się stanowiska dwóch stron w sprawie ambicji klimatycznych, czyli przeciwdziałaniu wspomianemu wcześniej podnoszeniu się temperatur. USA, Rosja, Kuwejt i Arabia Saudyjska chcą w raporcie użyć słowa ,,odnotować", podczas gdy cała reszta chce je ,,przywitać". Niby nic, ale jednak w jakiś sposób może ujawniać intencje, co jeszcze bardziej gmatwa sprawę i oddala perspektywę całkowitej współpracy.

Plusem może być natomiast to, że coś mimo wszystko udało się ustalić. 12 grudnia 27 państw podpisało deklarację na temat wspomnianych wcześniej ambicji klimatycznej i jej zwiększenia. Wśród nich znalazło się kilka państw Unii Europejskiej, ale także na przykład Kanada. Za kolejny umiarkowany sukces można uznać podpisanie tzw. Deklaracji katowickiej, która wzywa do dekarbonizacji gospodarek i zaprzestanai wydobycia węgla do 2030 roku. Pytanie, jak poradzi sobie z tym Polska, skoro prezydent Andrzej Duda jasno podkreślał, że nie ma póki co mowy od odstąpienia od węgla jako głównego źródła energii nad Wisłą?

Wszelkie doniesienia ze szczytu należy obserwować z uwagą, ale także niepokojem. Uderzając w charakterystyczne, nieco dramatyczne dla szczytu tony, kto wie, czy w Katowicach nie ważą się właśnie losy planety na XXI wiek...