W dzisiejszych czasach milenialsi zaczynają dominować na rynku pracy. Istnieje jednak obszar, na którym ich obecność jest słabiej zaznaczona, a mianowicie rynek nieruchomości.

W latach 2000-2007 amerykańska gospodarka kwitła - wskazywały na to wzrost gospodarczy, niska stopa bezrobocia oraz prężny rozwój przedsiębiorstw. Okres stabilizacji poskutkował wzmocnieniem rynku nieruchomości. Banki chętnie emitowały wówczas papiery wartościowe typu MBS (ang. mortgage-backed securities). Powstają one w wyniku zamiany kredytów hipotecznych na instrumenty rynku kapitałowego. Dzięki temu banki pozyskiwały fundusze na udzielanie kolejnych kredytów bez konieczności dokonywania zobowiązań na 30 lub więcej lat. Wraz z początkiem wielkiego kryzysu w 2008 r. stagnacja płac spowodowała, że wielu Amerykanów przestało spłacać swoje kredyty hipoteczne lub czyniło to z opóźnieniem. Po bankructwie Lehman Brothers, czwartego banku inwestycyjnego w Stanach Zjednoczonych pod względem wielkości, trzeba było łatać dziurę w budżecie spowodowaną lekkomyślnym udzielaniem kredytów. Wskutek tego ucierpiały również gospodarki innych państw.

Z powodu kryzysu 7,5 miliona Amerykanów straciło pracę, w wyniku czego ceny domów zaczęły spadać, ponieważ właściciele nie byli w stanie spłacać kredytów. Niektórzy nazywają tę sytuację "pryśnięciem bańki" wokół rynku nieruchomości, którego upadek rozpoczął się już w 2006 r. Obecna stopa bezrobocia wciąż nie pozwala milenialsom na zakup domu. Amerykański rynek nie odbudował się jeszcze do końca, zatem wynagrodzenia także nie wróciły do poprzedniego poziomu.

Kwestię posiadania nieruchomości przez milenialsów kojarzymy zwykle z zadłużeniem. Nie jest to błąd: jedną z głównych przeszkód przy zakupie domu stanowią zaciągnięte wcześniej długi liczone w tysiącach dolarów.

Świeżo upieczeni absolwenci wyższych uczelni muszą zacząć spłacać pożyczki, z których finansowali naukę. Liczba zadłużonych milenialsów jest co najmniej zatrważająca. John Zurick, prezes American Student Assistance - organizacji non-profit pomagającej studentom w spłacie kredytów stwierdził, że "w Ameryce pracuje około 54 milionów milenialsów, z czego mniej więcej 70 procent ma długi zaciągnięte podczas studiów. To mnóstwo osób". Z tego względu młodzi ludzie często nie wyprowadzają się z domu rodzinnego. Tak naprawdę obecnie większość amerykańskich milenialsów mieszka z rodzicami.

Długi studenckie mają poważne konsekwencje dla rynku nieruchomości. W związku z tym, że coraz więcej milenialsów pozostaje w wielopokoleniowych gospodarstwach domowych, na rynku pojawia się mniej domów. To z kolei powoduje dalszy wzrost ich cen.

Jednak czy długi studenckie i brak pracy to jedyne powody, dla których milenialsi nie kupują domów? Według niektórych oni wcale tego nie chcą. Dzisiejszy świat, zbudowany z doskonale rozwiniętych, powiązanych ze sobą metropolii, oferuje mnóstwo możliwości. Młodzi ludzie mogą swobodnie podróżować w poszukiwaniu jak najlepszej pracy. Ponadto chcą oni osiągnąć stabilizację finansową, nim zdecydują się na małżeństwo. Nic więc dziwnego, że wcześniej pragną intensywnie rozwijać karierę. Zamiast przywiązywać się do jednego miejsca kupując nieruchomość, wolą korzystać z szerszych możliwości.

Podczas gdy milenialsi szukają okazji do rozwoju na całym świecie, amerykański rynek nieruchomości musi się zmienić, aby ponownie ich przyciągnąć. Bez nich bowiem może mieć jeszcze większe problemy niż poprzednio.