W marcu 2020 roku świat się zatrzymał. Nawet Chiny przymusowo zaliczyły pierwszy od dawna "gospodarczy pit stop". Do dzisiaj w wielu krajach pandemia nie została opanowała i sieje spustoszenie, a wirus cały czas aktualizuje swój genotyp. Jak pandemiczny szok wpłynął na rozwój gospodarczy oraz inflację, i czy możemy wynieść cokolwiek dobrego z tej historii?

Jeżeli ktokolwiek nie pamięta tego, co wydarzyło się w marcu 2020 to... jest szczęśliwym człowiekiem, ale pewnie takich - niestety - właściwie brak. Z uwagi na odkrycie koronawirusa oznaczonego akronimem SARS-CoV-2 w chińskim mieście Wuhan doszło nie tylko do ogromnego kryzysu medycznego, ale i do gospodarczego upadku na nieznaną w najnowszej historii skalę. Nowy, silnie zaraźliwy i wywołujący problemy oddechowe, a nawet śmierć, wirus zmusił rządy krajów na całym świecie, niezależnie od szerokości geograficznej, do podjęcia trudnych decyzji o zakazie przemieszczania się, z dnia na dzień wygaszając życie społeczne oraz idące za tym życie gospodarcze. A to cios dla istoty rynku, na którym każdego dnia dochodzi do miliardów transakcji kupna-sprzedaży, które my, jako społeczeństwo realizujemy napędzając dobrobyt społeczeństwa. Jeżeli miał to być początek rynku niedźwiedzia, to ryknął on wtedy do inwestorów tak potężnie, że mieliśmy do czynienia z kilkudziesięcioprocentowymi spadkami na wszystkich najważniejszych giełdach, ciosem w PKB całej gamy gospodarek globalnych, jak również południowym rajdem innych najważniejszych indykatorów, jak produkcja przemysłowa, trwającymi do dziś problemami w światowym handlu czy dostępnością półprzewodników. W porównaniu z tym, co się wydarzyło, kryzys z 2007 roku przypominał przedwiosenny katar, a giełdy tonęły w czerwieni.

Złośliwy powie, że to chichot losu, bowiem Nassim Nichal Taleb już w swojej książce "Czarny Łabędź" pisał o podobnych kryzysach, jednak ostatni o podobnych rozmiarach miał miejsce podczas amerykańskiej "Great Depression" w latach 30-tych XX wieku. To był jednak inny świat i inna ekonomia. W 2020 roku rządy i banki centralne musiały stawić czoła problemowi tu i teraz. A potrzebna od ręki była żywa gotówka dla firm, które nie mogąc funkcjonować w warunkach lockdownu potrzebowały płynności. To też uczyniono w Polsce, w której Narodowy Bank Polski skupował obligacje niektórych instytucji publicznych, a te dystrybuowały otrzymane środki jako "finansową szczepionkę" w formie różnego rodzaju instrumentów, dofinansowań i tarcz dla firm. Krytycy mówią, że rynek został zalany pustym pieniądzem. Takie działania podjęto jednak niemal wszędzie - w amerykańskim FED, Banku Japonii czy Europejskim Banku Centralnym. I znów, decyzja musiała zapaść tu i teraz, bo jutro mogło być za późno. W wyniku oddziaływania publicznych narzędzi osłonowych, ale i dostosowania się każdego podmiotu gospodarczego z naszego podwórka do nowej rzeczywistości z osobna, polska gospodarka przeszła przez ten kryzys względnie suchą stopą, nie notując krachu czy masowego bezrobocia. Pierwszy szok minął, ale w debacie publicznej pojawiły się inne wątpliwości.

Pandemia ostudziła konsumpcjonistyczne zapędy na całym świecie i nie jest zaskoczeniem, że w obliczu strachu, wraz ze spadkiem popytu na różnorakie dobra spadała ich cena. Po wieściach o przygotowaniu szczepionek konsumpcja - jako lokomotywa napędowa PKB - z czasem obudziła się ze zdwojoną siłą. W normalnych warunkach byłaby to wspaniała wiadomość, ale popytowo-podażowy chaos na przestrzeni kilkunastu miesięcy podjudził opóźniony w czasie wzrost cen, a opinia publiczna przykleiła bankom centralnym przydomek enfant terrible. Pytanie jednak, jaką lepszą decyzję można było podjąć w tym kryzysowym momencie i czy było nas stać na ryzyko, by wykonać manewr inny, niż ten realizowany przez chór najważniejszych banków centralnych na świecie.

W Polsce od dłuższego czasu trwa dyskusja o szkodliwości rozpędzającej się inflacji, czyli wzroście cen w danym miesiącu z porównaniu z odpowiednim miesiącem poprzedniego roku porównując ceny koszyka różnych dóbr metodą CPI. Umiarkowana inflacja to jednak zjawisko co do zasady pozytywnie oddziałujące na społeczeństwo i rynki. O takowej mówimy w Polsce, kiedy oscyluje ona wokół 2,5% z odchyleniem o 1% w górę i w dół. Zadaniem każdego banku centralnego jest utrzymywanie tych poziomów za pomocą dostępnych narzędzi, takich jak poziom stopy referencyjnej, która albo napędza konsumpcję i popyt wewnętrzny obniżając ceny kredytów, albo ostudza nastroje, kiedy wraz ze wzrostem ceny referencyjnej rosną koszty kredytowania. I owszem, powinniśmy o niej mówić oraz mieć jej świadomość, aczkolwiek notuje ona rekordy nie tylko w kraju nad Wisłą, ale również w Stanach Zjednoczonych czy krajach Unii Europejskiej. Mimo że odczyty odczyty inflacji mogą niepokoić, te z lat 90-tych szokowały dużo bardziej a wygląda też na to, że finansowy establishment obrał sobie za inflację na cel i nie spocznie, dopóki nie wróci ona do akceptowalnych poziomów. Postawię również śmiałą tezę, że rosnąca inflacja może być mniej groźna, od rosnącej deflacji, z którą w Polsce jeszcze kilka lat temu mieliśmy do czynienia. W przypadku tej drugiej ceny teoretycznie spadają, ale równie dobrze w dłuższym okresie czasu może stać się to z naszymi wynagrodzeniami, tak samo jak dochodowością produkcji, w wyniku czego dochodzi do "zwijania się" gospodarki. Cały rynek niewątpliwie czeka na zdecydowany ruch amerykańskiego FED, który podwyższając stopy procentowe wypowie inflacji wojnę i obudzi pozostałe banki centralne.

Co my jako społeczeństwo możemy wyciągnąć pozytywnego z tej lekcji? Ona wciąż trwa, ale wnioski już leżą na stole. Że "pewne" nie istnieje, że stan obecny nie musi trwać wiecznie, i że musimy być na wszystko przygotowani. Nieważne, czy jesteś wytrwanym inwestorem, czy początkującym, który nie wychyla nosa poza lokatę bankową: należy pamiętać o poduszce finansowej, która pozwoli nam przeżyć czas zawirowań. Jeżeli jesteś przedsiębiorcą i masz taką możliwość, pomyśl o większym wsparciu internetowych kanałów sprzedaży i narzędziach pracy zdalnej. Spójrzmy odważnie też na rewers tej samej monety. Należy powiedzieć głośno, że nie wszyscy na tej pandemii stracili. Powiedzieć, że posiadający odpowiednie zasoby gotówki inwestycyjnej w marcu 2020 roku zarobili, to jak nie powiedzieć nic. Moment krachu na najważniejszych giełdach, rynku kryptowalut czy złota był wymarzonym czasem na zakupy inwestycyjne zgodnie z maksymą: "kupuj, gdy leje się krew". Wielkim wygranym pandemii jest również rynek e-commerce. Skoro zakupy w centrum handlowym nie były możliwe, przerzuciliśmy się na internet i ta tendencja trwa do dziś. I o ile te informacje mogą być szokujące, w istocie nimi nie są. To spojrzenie na drugą, wypełnioną część szklanki. Może tę, która już istnieje, albo którą bardzo chcielibyśmy dostrzec po tej długotrwałej, śmiertelnej przecież rywalizacji z koronawirusem. Prawda jest jednak jedna - kryzys to rzecz, która w gospodarce rynkowej nie może się nie zdarzyć. Bądźmy więc przygotowani na następne, bo decyzji podjętych w 2020 roku już nie zmienimy.