Dziś przyjrzymy się statystykom, które pozwolą nam zrozumieć, jak głębokie spadki zanotowały amerykańskie rynki podczas ostatniej wyprzedaży. Zazwyczaj, gdy kurs akcji którejś ze spółek wchodzących w skład indeksu S&P 500 osiąga 52-tygodniowe maksimum, rozpisują się o tym media finansowe, podając informacje związane z wyceną, a także prognozami na przyszłość. Ponieważ w poniedziałek minęło 16 dni, odkąd nie było na ten temat ani jednej wzmianki, powinniśmy się zastanowić, czy niedawne spadki mogą mieć jakieś głębsze znaczenie.

Dotychczas najdłuższy okres, w którym akcje żadnego z przedsiębiorstw z S&P 500 nie zdołały osiągnąć najwyższego od 52-tygodni poziomu, został odnotowany w 1990 roku i trwał 14 dni. W tym tygodniu rekord ten został pobity. Co to oznacza?

Jest to dowód: po pierwsze na agresywność i gwałtowność grudniowej wyprzedaży, a po drugie na jej wyjątkowe rozprzestrzenienie się na niemal wszystkie sektory. Dlaczego prawie każda spółka będąca składową indeksu S&P 500 notowała straty? Niektórzy winą za to obarczają indeksowe ETF-y, które stały się popularne wśród inwestorów indywidualnych. Gdy indeksy idą w dół, w ślad za nimi podążają także i fundusze. Biorąc pod uwagę, iż najpopularniejszym indeksowym ETF-em jest ten, który odzwierciedla notowania S&P 500, łatwo zauważyć, co tak naprawdę się stało.

Kiedy inwestorzy zaczynają odczuwać niepokój co do jednego obszaru rynku, mają w zwyczaju szukać innego miejsca, gdzie mogliby ulokować swoje pieniądze. Najczęściej wśród wszystkich sektorów rynkowych są w stanie znaleźć jeden, który wzbudza w nich nadzieję. Tym razem jednak zabrało takiego sektora.

Mimo iż nie poznaliśmy ostatecznej przyczyny wystąpienia niedawnej wyprzedaży, udało nam się wykazać, że nie były to zwyczajne zniżki.