Na świecie jest coraz więcej zwolenników diet wegetariańskich i wegańskich. Ruchy na rzecz ochrony praw zwierząt czy większa empatia wobec innych żywych organizmów - takie głosy coraz częściej pojawiają się w debatach na temat jedzenia mięsa.

Poza ideologicznymi przesłankami są też te klimatyczne - według badań przeprowadzonych przez Uniwersytet w Oxfordzie, w krajach zachodnich konsumpcja wołowiny musi spaść o 90%, by uniknąć poważnych zmian klimatycznych. Inne statystyki mówią, że hodowla zwierząt przeznaczonych do jedzenia produkuje około 15% wszystkich gazów cieplarnianych. Ponadto, szacunki mówią, że w 2050 roku, gdy ludzi będzie około 10 miliardów, ludzie będą jedli 70% więcej mięsa niż teraz. Emisja gazów też się wtedy odpowiednio zwiększy - nawet o 92%. Trzeba przyznać, że są to dane alarmujące.

Trudno jednak spodziewać się, by społeczeństwo nagle drastycznie zrezygnowało z mięsa, głównie z powodów praktycznych. Jest jednak alternatywne rozwiązanie o którym coraz głośniej nie tylko w naukowych środowiskach. Jest to "lab-grown meat", czyli w wolnym tłumaczeniu... mięso in vitro.

Takie mięso pozyskuje się nie poprzez ubój zwierząt, a jedynie poprzez kultywację komórek zwierzęcych. Można więc jeść mięso kurczaka z osobnika, który dalej radośnie hasa po podwórku.

Badania nad "czystym" mięsem zaczęły się już na początku XXI wieku, a w 2012 roku PETA zaoferowała milion dolarów firmie, która jako pierwsza wyprodukuje mięso in vitro. W tym samym roku 30 laboratoriów zadeklarowało, że nad tym pracuje. Przełomem jednak był rok 2013, kiedy to wyprodukowano pierwszego burgera z mięsem wytworzonym w laboratorium. Według testerów smak był prawie taki sam jak tradycyjnego mięsa, wyglądał jak mięso, ale nie był aż tak soczysty.

Póki co mięso in vitro wydaje się być rozwiązaniem w stylu "wilk syty i owca cała", jednak, jak często w tego rodzaju sprawach, kluczowe jest pytanie o cenę.

A gdyby nic nie zmieniło się od 2013, byłby to spory problem. Wspomniane mięso do pierwszego "burgera in vitro" było produkowane przez dwa lata i kosztowało aż 300 tysięcy dolarów!

Mogłoby się wydawać, że kosztowność procesu może pogrzebać wzniosłe idee mięsa in vitro, jednak w ostatnich latach ceny znacząco maleją. Już w 2017 roku ceny spadły do mniej więcej 12 dolarów za "czystego" burgera. Wciąż dość drogo, jeśli porównamy do klasycznego dania - jest ono nadal kilka razy tańsze. Jednak jest to cena, która pozwala na dalsze eksperymenty w tej dziedzinie, a także większą komercjalizację mięsa in vitro. Rozwój branży jest stały i coraz więcej firm flirtuje z tym pomysłem.

Jednym z pierwszych ważnym start-upem zajmującym się czystym mięsem był Mosa Meats. Dzięki tej holenderskiej firmie udało się znacznie zmniejszyć koszty produkcji, a pomógł także holenderski rząd, który w ostatnich latach przeznaczył 4 miliony dolarów na badania. Inny start-up, Memphis Meats, pochodzący z Doliny Krzemowej, przygotował w 2017 pierwsze drobiowe danie in vitro. Izrealska firma SuperMeat z kolei zorganizowała w 2016 roku crowdfundingową kampanię, mającą na celu badania nad daniami z kurczakiem. Warto też wspomnieć o Finless Foods, która zajmuje się mięsem in vitro z ryb, co idzie zaskakująco dobrze, a postęp jest dynamiczny.

Widać więc, że opcji jest sporo, a miejsca na rozwój bardzo dużo. Może się okazać, że wkrótce będziemy jeść mięso z laboratorium, co pomoże zarówno planecie, jak i samym zwierzętom. Czyli jednak - wilk syty i... krowa cała?