W minionym tygodniu minęła 10 rocznica od głośnego upadku Lehman Brothers - jednego z największych banków na Wall Street. Upadek Lehmana to symbol początku kryzys finansowego, największego, który miał miejsce po II wojnie światowej. Do dziś bardzo dobrze pamiętam zdjęcia z telewizji, na których było widać byłych już pracowników instytucji, którzy tracąc pracę z dnia na dzień, opuszczali siedzibę banku z kartonami w rękach.

Okazało się, że nawet bycie 'za dużym, żeby upaść' nie pomogło Lehmanowi przed zgaszeniem światła. Z wielu wywiadów byłych pracowników banku można jednak wyczytać, iż sygnały o tym, że nie jest dobrze, pojawiały się kilka miesięcy wcześniej, a o samym ogłoszeniu bankructwa pracownicy wiedzieli nieoficjalnie kilka dni wcześniej. Chociaż na bankowych open space'ach pracownicy mieli nadzieję, że, tak jak kilka miesięcy wcześniej na Bear Stearns, tu także znajdzie się chętny, który rzuci koło ratunkowe i dofinansuje tonącego Lehmana umoczonego po uszy w CDO (Collateralised Debt Obligation - papiery wartościowe, których zabezpieczeniem były kredyty hipoteczne). Kultura chciwości i dążenie do zysku za wszelką cenę znalazła swój finał 15 września 2008 roku. Szalupa ratunkowa nie przypłynęła, nawet Rezerwa Federalna uznała, że nie będzie dokładać do banku z pieniędzy podatników. Tym bardziej szok na rynku był większy. Tzw. "plan Paulsona", w ramach którego rząd wykupił toksyczne długi, uruchomiono kilka tygodni później.

Fundusze, które niedługo później kupowały dług banku, zarobiły bardzo duże sumy pieniędzy, aczkolwiek był to ruch bardzo ryzykowny.

Tymczasem po 10 latach kryzys finansowy jest mglistą przeszłością, amerykańska gospodarka jest rozpędzona jak nigdy z najszybszym od lat wzrostem PKB. Spółki giełdowe, dzięki nowej polityce podatkowej amerykańskiego prezydenta oraz niskim kosztem kredytu, notują rekordowe przychody i dochody z prowadzonej działalności, a przeciętny obywatel Stanów Zjednoczonych ma dobrą pracę i listę kredytów do spłacenia. Bezrobocie ma charakter symboliczny w okolicach 4 proc. Obywatel jest zadowolony z życia i nadal kupuje. Hossa na rynku giełdowym dzięki niskim stopom procentowym (które dopiero niedawno osiągnęły poziom sprzed dekady, a polityka Fed jest bardzo ostrożna), trwa już 9 lat i nie widać zaniepokojenia astronomicznym długiem publicznym Stanów Zjednoczonych, wydatkami rządu czy zamieszaniem wywołanym wojną handlowa z Chinami. Kiedy w lutym tego roku "tąpnęło", głównie wskutek anomalii związanej z handlem przez automaty, media próbowały sprzedać i wywołać 'kryzys', tymczasem w pół roku straty zostały przez rynek odrobione z nawiązką. Kryzysu, który od lat już zapowiadają różnej maści analitycy, nie widać. Co nie oznacza, że nie przyjdzie - gdyż wojny handlowe wszystkich ze wszystkimi, ekspozycje banków na ryzykowne aktywa (jak niedawno kryzys turecki) czy inne "wynalazki" jak kryptowaluty bez pokrycia w niczym, w końcu zbiorą żniwo. Lokomotywa pędzi dalej.

Dziennikarze przed siedzibą Lehman Brothers w dniu bankructwa banku.
Dziennikarze przed siedzibą Lehman Brothers w dniu bankructwa banku.

Miniona dekada pokazała światu kilka fundamentalnych wniosków. Trendy mogą trwać znacznie dłużej niż sądzono i nie dotyczy to tylko rynku amerykańskiego. Świat może zadłużyć się jeszcze mocniej niż kiedyś - obecnie dług globalny wynosi około 240 bln USD, co stanowi około 320 proc. światowego PKB. Dla porównania dekadę temu ten współczynnik wynosił 280 proc. PKB. Dolar amerykański i złoto to aktywa, do których w przypadku niebezpiecznej rynkowej sytuacji uciekają duże kapitały - stąd też wyższa niż 10 lat temu cena złota czy USD właśnie. W końcu nieruchomości, które przecież stały się narzędziem, na którym zbudowano subprime - dziś ich ceny (np. w Stanach) są wyższe niż na szczycie bańki w 2006 roku. Największe anomalie cenowe można zaobserwować na przykład w Kalifornii, gdzie zlokalizowana jest największa ilość technologicznych firm, które przez ostatnie lata rozrosły się do niespotykanych wcześniej rozmiarów.