Publiczna oferta akcji IPO i majowy debiut na giełdzie parataksówkowej firmy UBER niewątpliwie będzie jednym z najważniejszych wydarzeń na nowojorskich parkietach w 2019 roku. To wszak największa publiczna sprzedaż akcji od czasów Alibaby (BABA  ). Temat jest obecny w mediach od miesięcy. Pytanie, czy rynek drugi raz kupi kota w worku? Mam co do tego wątpliwości.

Frajerów gotowych kupić akcje gorącej medialnej spółki na pewno nie brakuje. Większość drobnych inwestorów przecież nie czyta prospektów emisyjnych, a wręcz brzydzi się fundamentalnym przeanalizowaniem tematu. "Znana firma? To kupujemy." Problem w tym, że UBER chce wcisnąć inwestorom do gardeł aż 180 mln akcji w cenie 44-50 USD, po to aby pozyskać około 10 mld USD na sfinansowanie swojego wysoce nierentownego biznesu. Spółka w 2018 roku wygenerowała (uwaga) 3,03 mld USD straty! Dwie dekady temu mieliśmy do czynienia z bańką tzw. dotcomó'ów, a obecnie mam wrażenie, że doświadczamy bańki jednorożców, czyli start up'ów z wyceną przynajmniej 1 mld USD, które pędzą na giełdę po pieniądze, póki jest hossa i sprzyjający klimat na parkiecie. Wydaje mi się, że wycena i giełdowy debiut UBER stanowi himalaje absurdu publicznej sprzedaży akcji.

Zanim, drogi czytelniku Paszportu, zdecydujesz się kupić na rynku wtórnym akcje UBERa (ponieważ w IPO to nieosiągalne dla polskiego klienta), bo być może korzystasz z usługi w Polsce, kierowca jest na czas i uprzejmy, a zamówione jedzenie przyjeżdża o określonej porze i wierzysz, że ta wiecznie deficytowa międzynarodowa działalność, kiedyś zacznie na siebie zarabiać, zwróć uwagę na to, co robi lokalny konkurent UBERa w Stanach i Kanadzie - firma Lyft (LYFT  ).

Dla niezorientowanych w temacie - Lyft jest lokalnym konkurentem UBERa, który wszedł na giełdę pod koniec marca i chociaż jest biblijnym Dawidem przy Goliacie, prowadzi bliźniaczy biznes, który rządzi się tymi samymi prawami - jest wysoce deficytowy bez szans na osiągnięcie rentowności w najbliższym czasie. Skala i zasięgi nie mają tu większego znaczenia.

Warto zwrócić uwagę jak inwestorzy przyjęli Lyft na parkiecie. Rynek publiczny nie podzielił entuzjazmu inwestorów kupujących akcje w IPO z pierwszej ręki po 72 USD. Mimo iż pierwsze transakcje odbyły się wysoko, bo aż po cenie 87 USD, rynek szybko zdyskontował faktyczny stan przewozowego biznesu i brutalnie wyprzedał firmę. Obserwuję notowania Lyft niemal codziennie, rozgrzana spekulacyjna drobnica (tzw. 'ulica') kupująca na samej górce, została 'przejechana na miazgę'. Początkowa lawina, wywołana dodatkowo przez tych, którzy wyprzedając akcje chcieli uratować zysk z IPO, wprawdzie została wyhamowana (akcje w ciągu 2 dni spadły poniżej ceny z IPO), a dziś w miesiąc po inauguracji notowań są handlowane po 57 USD, czyli ponad 1/4 niżej niż w ofercie publicznej, a dużych kupujących na horyzoncie szukać ze świecą. Spółka wyraźnie przegrywa z szerokim rynkiem, wyprzedaż odbywa się w okresie, gdy indeks Nasdaq (QQQ  ), w skład którego wchodzi, notuje nowe historyczne szczyty. Dalsza przecena to raczej kwestia czasu.

Analitycy z telewizji są głównie od gadania, mają mówić to kamer to, co ludzie chcą usłyszeć. I opowiadają o wyliczeniach, że rynek przewozów będzie wart (uwaga) 500 mld USD w... 2040 roku! Miarą dobrego biznesu jest to, ile firma zarabia pieniędzy teraz, a nie ile będzie miała zysku za 10 lat. UBER nie prowadzi dobrego biznesu, bo wciąż do niego dokłada. Nie będzie więc w stanie utrzymać w dłuższym okresie tak wysokiej wyceny. Prywatnie jestem zdania, że pierwsze tygodnie Lyft na giełdzie powinny być poważnym ostrzeżeniem dla wszystkich, którym przeszło przez myśl, aby kupić akcje UBERa na dłuższy termin. I jestem wręcz przekonany, że wszyscy ci, którzy kupią akcje przewoźnika krótko po majowym debiucie, bez względu na to, jaki finalnie będzie, pójdą z torbami.