Koronawirus zaraził już ponad 21 mln osób na całym świcie i zabił kolejne 763 000. Często porównuje się go do grypy z 1918 roku, ale czy takie zestawienie faktycznie jest zasadne?

Na to pytanie spróbowała odpowiedzieć grupa naukowców z Uniwersytetu Harvarda na czele z dr. Jeremy'm Samuelem Faustem. Z badania opublikowanego w tym tygodniu w dzienniku medycznym "JAMA Network Open" wynika, że pandemia COVID-19 jest przynajmniej tak samo groźna jak pandemia grypy z 1918 roku i może zabić jeszcze więcej osób, jeśli światowi przywódcy i eksperci ds. zdrowia zawiodą w jej opanowaniu.

Naukowcy rozpoczęli swoje badanie od prześledzenia wskaźników śmiertelności wśród Nowojorczyków z lat poprzedzających obie pandemie: od 1914 do 1917 roku oraz od 2017 do 2019 roku. Dane te, pozyskane od Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC), Departamentu Zdrowia i Higieny Psychicznej Miasta Nowy Jork oraz Urzędu Statystycznego USA, posłużyły jako punkt odniesienia. Porównano je ze statystykami dotyczącymi zgonów w Nowym Jorku podczas szczytu pandemii grypy i początkowego okresu pandemii koronawirusa.

Badacze podkreślili, że nie da się bezpośrednio porównać obu pandemii ze względu na liczne różnice, jakie na przestrzeni lat wykształciły się w medycynie i nawykach w higienie osobistej. Zauważono jednak, że "względy wzrost [ofiar śmiertelnych] był znacznie większy podczas wczesnego okresu pandemii COVID-19 niż podczas szczytu pandemii grypy H1N1 z 1918 roku". Wysuwa się zatem wniosek, że jeśli świat nie podejmie stanowczych działań przeciwko koronawirusowi, łączna liczba zgonów może być porównywalna lub nawet większa niż w 1918 roku.

Pandemia grypy, zwanej także "hiszpanką", przetoczyła się przez świat w latach od 1918 do 1919 roku. Szacuje się, że wirusem zaraziło się około 500 mln osób, co w tamtym czasie było jedną trzecią populacji. Zmarło 50 mln osób, w tym 675 Amerykanów. Jedna zasadnicza różnica między grypą a koronawirusem polega na tym, że ofiarami hiszpanki padały najczęściej osoby w wieku 20-40 lat. Do tej pory jest to zagadka, której nie potrafią rozwikłać ani naukowcy ani historycy.

COVID-19 w USA

Czołowy ekspert ds. chorób zakaźnych dr Anthony Fauci stwierdził w tym tygodniu, że niepokoi go obecna sytuacja związana z koronawirusem w Stanach Zjednoczonych. Podczas panelu dyskusyjnego moderowanego przez ABC News powiedział korespondentce Deborze Roberts, że wskaźniki zachorowań w niektórych częściach kraju idą w górę w alarmująco szybkim tempie.

"Jestem pewny, że nie dotarliśmy tam, gdzie mieliśmy nadzieję dotrzeć. Mamy do czynienia ze środkiem bardzo groźnej, historycznej pandemii" - dodał Fauci.

Dyrektor Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom dr Robert Redfield wyraził bardzo podobne obawy. W wywiadzie dla WebMD przyznał, że zaniedbana latami publiczna służba zdrowia jest głównym powodem, dla którego Stany Zjednoczone są nieprzygotowane na pandemię SARS-CoV-2. Dodał, że w okresie jesienno-zimowym wirus będzie jedną z głównych przyczyn śmierci wśród Amerykanów. Nastąpi również znaczny wzrost wskaźnika śmiertelności.

Redfield podzielił zdanie naukowców z Uniwersytetu Harvarda, że jest szansa na zmniejszenie liczby zakażeń, o ile większość światowej populacji zacznie stosować się do zaleceń organów ds. zdrowia publicznego, takich jak noszenie masek, zachowywanie dystansu społecznego, dbanie o higienę osobistą czy unikanie dużych zgromadzeń.

Na tę chwilę w USA jest ponad 5,4 mln potwierdzonych przypadków zachorowań i około 171 000 ofiar śmiertelnych COVID-19.