Najważniejszym wydarzeniem szesnastego tygodnia urzędowania Trumpa była nagła dymisja szefa FBI Jamesa Comeya, która nastąpiła we wtorek. Comey przebywał w tym czasie w Los Angeles, więc o decyzji prezydenta dowiedział się podobnie jak wszyscy Amerykanie - z telewizji. Demokraci sugerują, że zwolnienie szefa FBI miało na celu zdyskredytowanie śledztwa w sprawie powiązań członków sztabu wyborczego Trumpa z Rosją oraz ewentualnego wpływu Rosjan na wynik wyborów prezydenckich. Nawet jeśli faktycznie taki był zamiar, to strategia odniosła odwrotny skutek: opinia publiczna zainteresowała się sprawą w jeszcze większym stopniu, a usunięcie Comeya ze stanowiska wzbudziło nowe wątpliwości co do prawnego aspektu ingerencji prezydenta w śledztwo. Choć rząd oskarżany jest o działanie z premedytacją, mimo wszystko wygląda na to, że Trump podjął decyzję o zwolnieniu szefa FBI pod wpływem impulsu i nie zastanowił się nad konsekwencjami - zarówno tymi bezpośrednimi, jak i tymi w dłuższej perspektywie.

James Comey
James Comey

Jednym z najbardziej zaskakujących aspektów dymisji Comeya był fakt, że Biały Dom również nie wiedział o niej wcześniej. W efekcie podano do wiadomości publicznej uzasadnienie decyzji, któremu sam prezydent zaprzeczył zaledwie kilka dni później. Administracja Białego Domu zasugerowała, że powodem zwolnienia były pomyłki Comeya popełnione w czasie prowadzenia śledztwa w sprawie używania przez Hillary Clinton prywatnego serwera do służbowej korespondencji. W wywiadzie dla NBC Trump oświadczył zaś: "Zamierzałem zwolnić Comeya. To moja decyzja. Swoją drogą żaden moment nie byłby dobry. Miałem go zwolnić niezależnie od rekomendacji". W dalszej części rozmowy prezydent stwierdził: "Historia o związkach Trumpa z Rosją jest zmyślona. To wymówka Demokratów z powodu przegranych wyborów". W piątek Trump ostrzegł Comeya za pośrednictwem Twittera, że ich rozmowy w Białym Domu mogły być nagrywane, stwierdził też, że trudno oczekiwać, aby wszyscy jego współpracownicy przedstawiali informacje z "perfekcyjną dokładnością" i zasugerował, że może lepiej byłoby zrezygnować z codziennych briefingów prasowych.

Joe Lockhart, rzecznik prasowy Białego Domu za rządów Billa Clintona, stwierdził: "Nie powinna mieć miejsca sytuacja, w której pracownicy Białego Domu muszą oglądać telewizję, żeby dowiedzieć się, co prezydent tak naprawdę myśli i robi". Decyzja Trumpa zszokowała nawet niektórych jego sojuszników. Judd Gregg, były republikański senator z New Hampshire, oświadczył: "To była najgorzej przeprowadzona zmiana na stanowisku publicznym za mojego życia. Powinno się to robić w określony sposób - ten nie był właściwy. Fakt, że nikt z otoczenia Trumpa nie był w stanie poinformować Comeya, jest zadziwiający". Zwalniając szefa FBI, prezydent zaprzepaścił właściwie szansę na dalsze sukcesy w najbardziej sprzyjającym okresie. Głowa państwa ma zwykle największy wpływ na Kongres przez pierwsze kilka miesięcy urzędowania, gdy cieszy się najwyższym poparciem wśród obywateli. W przypadku Trumpa i tak jest ono dość niskie, a jeśli wskutek zwolnienia Comeya zmaleje jeszcze bardziej, prezydent może mieć problem z przeforsowaniem ustaw, które obiecał wyborcom.