Ostatnia decyzja prezydenta Trumpa postawiła w stan gotowości prawie cały świat, bo trudno znaleźć ważne państwo, którego ta kwestia (bezpośrednio bądź pośrednio) nie dotyczy.

6 grudnia Donald Trump wygłosił płomienne przemówienie, w którym oznajmił, że USA uznaje Jerozolimę za stolicę państwa Izrael. Zaznaczył, że ma świadomość, iż decyzja ta może wywołać protesty i kontrowersje, ale zaapelował o spokój. Prezydent mówił też, że to jedynie ,,potwierdzenie realiów", a USA koniec końców nie zajmują żadnego stanowiska w sprawie ostatecznego statusu Jerozolimy. Trump na koniec dodał, że to ,,historyczna decyzja", a jego ogłoszenie oznacza ,,nowy początek" w relacjach między Izraelem a Palestyną.

Trump stwierdził, że za decyzją powinny pójść też czyny. Nakazał więc Departamentowi Stanu, żeby ambasada USA została przeniesiona właśnie do Jerozolimy. Co ciekawe, obecny prezydent wykonuje tylko to, co zapowiadali już poprzedni prezydenci USA. Bill Clinton w 1995 podpisał nawet ustawę zobowiązującą Stany Zjednoczone do zmiany miejsca głównej placówki dyplomatycznej. Jednak zarówno on, jak i George W. Bush i Barack Obama wstrzymali się od tego, również przez zapis, że proces ten może być odroczony ze względów bezpieczeństwa.

A bezpieczeństwo w tej kwestii ma kolosalne znaczenie, bo sytuacja jest bardzo napięta. Można to zresztą zauważyć, obserwując reakcje na decyzję Trumpa. W Palestynie rozpoczęły się krwawe zamieszki, w których już zastrzelonych zostało dwóch Palestyńczyków. Podobne rozruchy wybuchły w innych krajach arabskich, jak na przykład w Libanie i Maroko, ale również w innych częściach świata, gdzie żyje spora społeczność muzułmańska, m.in. w Berlinie, gdzie palono flagi Izraela.

Reakcje ze świata, pomijając oczywiście te z Izraela (premier Benjamin Netanjahu nazwał przemówienie Trumpa ,,historycznym"), były w większości krytyczne. Zarzucono USA, że decyzja jest niepotrzebna i skrajnie nieodpowiedzialna, a nawet, że jest pogwałceniem prawa międzynarodowego. Prezydent Francji Emmanuel Macron nazwał posunięcie o uznaniu Jerozolimy ,,godnym pożałowania" i dodał, że go nie popiera. Niemcy również nie aprobowały decyzji, o czym napisał rzecznik prasowy Angeli Merkel na Twitterze. Bardzo ostro wypowiedział się natomiast prezydent Turcji, Reycip Erdogan, który nie tylko uznał sprawę za skandaliczną, ale również nazwał Izrael ,,krajem mordującym dzieci", czym wywołał furię Netanjahu. Co zrozumiałe, Liga Arabska również, mówiąc delikatnie, nie aprobuje uznania Jerozolimy, i wezwała Trumpa do cofnięcia decyzji, dodając, że nie ma ona mocy prawnej, a tylko pogłębia napięcie i grozi pogrążeniem regionu w przemocy i chaosie.

Polskie MSZ również zdystansowało się od stanowiska USA i nie zamierza zmieniać zdania co do stolicy Izraela, co podkreślił minister Witold Waszczykowski.

Konsekwencje ekonomiczne również mogą być spore, w końcu kraje takie jak Arabia Saudyjska, czy Egipt (stosunkowo niedawno odwiedzone przecież przez Trumpa) są ważnymi partnerami i sojusznikami USA na Bliskim Wschodzie. Może to wpłynąć źle na stosunki gospodarcze między Stanami Zjednoczonymi a całym regionem. Biały Dom liczy zapewne, że rywalizacja państw arabskich z Iranem będzie dla nich na tyle ważne, że nie pogorszy to w większym stopniu stosunków z USA. Obserwując reakcje, można mieć jednak wątpliwości.

Czemu więc Donald Trump zdecydował się na tak ryzykowny ruch? Poza oczywistymi względami, mającymi na celu wsparcie Izraela, od lat jednego z najważniejszych sojuszników USA, mówi się, że to część większego porozumienia, które zostało nazwane ,,deal of the century", czyli interes stulecia. Miałoby to być porozumienie między Trumpem, Netanjahu, a także innymi liderami państw regionu, jak z królem Jordanii Abdullahem II, dotyczące rozwiązania odwiecznego konfliktu na Bliskim Wschodzie. Na jego mocy Egipt miałby zarządzać Strefą Gazy, Jordania miałaby wpływy na części Zachodni Brzegu, a Izrael zajął jej pozostałą część, gwarantując izraelskie obywatelstwo mieszkającym tam Palestyńczykom.