Ponad dwa lata od spektakularnej klapy oferty publicznej, największy na świecie operator biur coworkingowych WeWork (WE  ), oficjalnie wszedł na giełdę. Nie było ani 'pompy', ani fajerwerków.

WeWork wszedł na nowojorski parkiet tylnymi drzwiami, dzięki fuzji ze spółką typu SPAC BowX Acquisition Corp., kierowaną przez właściciela drużyny koszykówki Sacramento Kings i przedsiębiorcy technologicznego Viveka Ranadive, w ramach umowy, którą po raz pierwszy ogłoszono w marcu br. W ramach przejęcia WeWork pozyskał 1,3 miliarda USD, jednak jego giełdowa wycena wynosi dziś około 9 miliardów USD, co oznacza gwałtowny spadek ze stratosferycznego pułapu w wysokości 47 miliardów USD w czasie początkowych starań o IPO w 2019 roku. Akcje WeWork rozpoczęły notowanie w ubiegły czwartek, a inwestorzy detaliczni dostali wreszcie szansę na posiadanie kawałka coworkingowego giganta. Tylko czy warto w ogóle sobie tym zawracać głowę?

Przeczytaj też: Przeambicjonowana wizja zmiany świata, czyli spektakularny wzrost i upadek WeWork

Dla giełdowej społeczności debiut giełdowy nieco 'odświeżonego' kadrowo WeWork poprzez fuzję, był o tyle bezpieczny i nie wzbudzający kontrowersji, ponieważ ryzyko biznesowe operowania przestrzenią biurową wziął na siebie nowy właściciel. Tym razem inwestorzy publiczni nie zostali narażeni na trudne do oszacowania ryzyko, kiedy poprzez tradycyjną ofertę publiczną, próbowano drogo sprzedać akcje giganta na glinianych nóżkach z dziurą budżetową z trudnem mieszczącą się w tabelce w Exelu.

Kiedy dwa lata temu po aferze kurz opadł, a zawadiacki i samolubny Adam Neumann został odsunięty ze sprawowanej funkcji dyrektora generalnego i zastąpiony przez Sandeep Mathrani, który odziedziczył niesamowity bałagan, Softbank będący ojcem, głównym sponsorem przedsięwzięcia i udziałowcem, nadal musiał dokładać do biznesu zastrzyki gotówki, aby podratować swojego krnąbrnego syna. Innymi słowy, gdyby nie Softbank, WeWork dawno by nie istniał. Pandemia COVID-19 spowodowała, że w biurach WeWork na świecie hulał wiatr, a obłożenie w 2020 roku spadło o połowę.

Taki stan rzeczy mocno odznaczył się na finansach firmy. Z dokumentów wynika, że WeWork nadal traci mnóstwo pieniędzy - 3,5 miliarda USD w 2019 roku, 3,2 miliarda USD w 2020 roku i ponad 2 miliardy tylko w pierwszym kwartale 2021 roku, na co złożyła się także ugoda w wysokości 0,5 miliarda USD z z byłym prezesem Adamem Neumannem. Odwrócenia trendu nie widać. "Podjąłem złą decyzję" - przyznał w zeszłym roku Masa Son, szef SoftBanku.

Miguel McKelvey, Chief Creative Officer, i Adam Neumann, Chief Executive Officer WeWork
Miguel McKelvey, Chief Creative Officer, i Adam Neumann, Chief Executive Officer WeWork

WeWork rozpoczął nowe życie jako spółka giełdowa i przygotował dla nowych inwestorów ambitne prognozy, w których firma przewiduje, że 'obłożenie w biurach osiągnie nawet 90% do końca 2022 roku, a przychody osiągną 7 miliardów USD do 2024 r'. Nie wiadomo tylko, czy w erze pracy zdalnej, będzie tylu chętnych, aby płacić abonament za biuro.

WeWork zastrzega, że dziś jest lepszą i stabilniejszą firmą. Według obecnego dyrektora generalnego, Sandeep Mathrani, firma renegocjowała lub zakończyła w ostatnich miesiącach około 500 umów najmu, oszczędzając blisko 0,5 miliarda USD. Jednak w ocenie komentatorów przyszłość firmy pozostaje niejasna, nie wiadomo kiedy i czy w ogóle coworking wróci do poziomów sprzed pandemii. Ponadto firma jest spalona w oczach giełdowych inwestorów, a dodatkowym czynnikiem zniechęcającym Wall Street może być fakt, że do niedawna lekkomyślnie zarządzający firmą Adam Neumann wcale nie odszedł. Neumann nadal posiada 11 procent udziałów w WeWork i może obserwować posiedzenia zarządu od przyszłego roku. Rodzi to pytania, czy WeWork kiedykolwiek zdoła uciec z jego cienia.