Administracja Donalda Trumpa wysyła mieszane sygnały dotyczące koronawirusa. Niekonsekwencja działań prezydenta irytuje urzędników Białego Domu, a co gorsza, jest niebezpieczna dla obywateli USA, którzy nie otrzymują odpowiednich informacji niezbędnych do przygotowania się na epidemię. W niedzielę na całym świcie zarażonych było już prawie 108 000 osób.

Donald Trump wielokrotnie umniejszał powagę rozprzestrzeniającego się wirusa i podważał autorytet ekspertów medycznych. W zeszłym miesiącu prezydent twierdził, że liczba zarażonych wkrótce spadnie do zera, jednak w rzeczywistości zarażonych ciągle przybywa. Rośnie także liczba zgonów.

Zamieszanie wywołują także osoby znajdujące się w ścisłej współpracy z Trumpem. Kellyanne Conway powiedziała dziennikarzom, że epidemia "jest właśnie opanowywana" i że administracja "zwiększa produkcję" zestawów testowych. W piątek główny doradca ekonomiczny prezydenta Larry Kudlow stwierdził, że wirus "zdaje się być już względnie pod kontrolą" i "dla większości Amerykanów" nie stanowi już zagrożenia.

W międzyczasie gubernatorowie pięciu amerykańskich stanów wprowadzili stan wyjątkowy w odpowiedzi na wiadomość, że w samym Nowym Jorku liczba zarażonych wynosi 105 osób. Były komisarz Agencji Żywności i Leków USA Scott Gottlieb ostrzegł, że "być może wchodzimy w okres przyspieszenia pojawiania się nowych przypadków". Dodał, że za dwa tygodnie sytuacja może pogorszyć się w znacznym stopniu.

Donald Trump okazuje większe zainteresowanie tym, jak opinia publiczna reaguje na epidemię koronawirusa, niż samymi zarażonymi. Dał na to dowód kolejny raz, kiedy oznajmił w piątek, że wolałby porzucić potencjalnie chore osoby niż wpuścić jej na terytorium Stanów Zjednoczonych. "Nie potrzebuję podwojenia się liczb [zarażonych] z powodu jednego statku, który nie był naszą winą" - powiedział Trump podczas piątkowej konferencji prasowej. - "Osobiście wolałbym, żeby na nim pozostali". Jego wypowiedź dotyczyła 4000 pasażerów statku wycieczkowego Grad Princess, który dryfuje w pobliżu kalifornijskich wybrzeży i na którym znajdują się przynajmniej 21 osób chorych na COVID-19.

Zarówno wiceprezydent USA Mike Pence, jak i pracownicy Departamentu Zdrowia uważają, że szybkie usunięcie ze statku i kwarantanna wszystkich pasażerów to najlepsze rozwiązanie. Mimo stanowiska prezydenta Grand Princess przypłynie w poniedziałek do portu w Oakland, skąd osoby wymagające opieki medycznej zostaną przeniesione do szpitali, a wszyscy znajdujący się na pokładzie mieszkańcy stanu Kalifornia będą poddani badaniom i kwarantannie. Odpowiedzialność za uczestników rejsu niewymagających opieki medycznej spoza Kalifornii spocznie w rękach rządu federalnego. Nie wiadomo, jaki plan opracowała administracja Trumpa wobec tych potencjalnie zarażonych osób. Licząca 1100 pracowników załoga statku pozostanie na pokładzie do zakończenia okresu kwarantanny.

"Mamy w Białym Domu perfekcyjnie skoordynowany i opracowany plan walki z koronawirusem... Wiceprezydent radzi sobie świetnie. Media produkujące fake newsy robią wszystko, co mogą, by postawić nas w złym świetle. Smutne!" - napisał na Twitterze Trump.

Przyczyną niekonsekwencji działań prezydenta USA może być charakter pracy jego podwładnych. Dziennikarze "Politico" przeprowadzili wywiady z 13 obecnymi i byłymi urzędnikami rządu federalnego w celu uzyskania obrazu sytuacji w Białym Domu. Wszystko wskazuje na to, że pracownicy Trumpa wolą zachować złe wiadomości dla siebie niż narazić się na jego gniew.

"Trump stworzył atmosferę, która skłania jego załogę do twierdzenia, że nie powinien on wiedzieć niektórych rzeczy" - powiedział jeden z doradców Białego Domu. Dodał, że sekretarz Departamentu Zdrowa i Usług Społecznych Alex Azar został ostrzeżony w styczniu, by nie informować prezydenta o koronawirusie.

"To wyraźnie trudna sytuacja, w której góra chce słuchać tylko konkretnych odpowiedzi" - powiedział jeden z byłych pracowników Białego Domu. - "To może utrudnić ludziom wyrażanie swojego szczerego stanowiska - nawet najbardziej doświadczonym i niezależnym umysłom."