Ludzki dramat na Sri Lance przyniósł niespodziewany skutek również dla działalności amerykańskich operatorów social media. Władze Sri Lanki zablokowały serwisy społecznościowe, takie jak Facebook (FB) i WhatsApp po zabójczych zamachach w niedzielę wielkanocną, w których zginęło prawie 300 osób.

Zablokowanie serwisów społecznościowych ma zapobiec rozprzestrzenianiu się dezinformacji i niepotwierdzonych oskarżeń w kierunku domniemanych sprawców. Krytycy twierdzą, że środek ten może okazać się jednak bardziej szkodliwy niż pomocny, ponieważ mieszkańcy próbują komunikować się po śmiertelnych bombardowaniach właśnie tą drogą. Blokada objęła najpopularniejsze portale: Facebook i Messenger, WhatsApp, Instagram, YouTube należący do Google (GOOGL), Viber i Snapchat (SNAP). To nie pierwszy taki przypadek - Sri Lanka wcześniej zakazała działalności mediów społecznościowych podczas 10-dniowego stanu wyjątkowego w marcu 2018 roku.

W oświadczeniu przedstawiciela Biura Prezydenta, Udaya R Seneviratne, stwierdził on że rząd "podjął kroki w celu tymczasowego zablokowania wszystkich możliwości mediów społecznościowych do czasu zakończenia postępowania". Władze poinformowały, że osiem wybuchów w kościołach i hotelach, które zraniły ponad 450 osób, to samobójcze ataki bombowe. W oświadczeniu Facebooka rzecznik portalu powiedział, że "jest świadomy oświadczenia rządu dotyczącego tymczasowego blokowania platform mediów społecznościowych". Jednocześnie dodał, że specjaliści Facebooka z całego świata pracują nad wspieraniem służb ratowniczych i organów ścigania, a także identyfikują i usuwają treści, które naruszają ich standardy. Z informacji medialnych wynika, iż Facebook, Instagram i Whatsapp zostały zablokowane od godziny 14:00 czasu lokalnego, chociaż Twitter był nadal dostępny. Według relacji mieszkańców Sri Lanki, rozpowszechnianie niezweryfikowanych informacji, w tym nazwisk dwóch domniemanych sprawców rozpoczęło się zanim rząd wprowadził blokadę mediów społecznościowych.

Czasowe "wygaszenie" mediów społecznościowych po dramatycznych atakach staje się powszechnym zjawiskiem w regionie. W marcu ubiegłego roku rząd Sri Lanki "nałożył bana" na Facebooka i inne serwisy społecznościowe po doniesieniach o ataku na buddyjską świątynię w Abathanna, który wywołał śmiertelne zamieszki antymuzułmańskie w Kandy, wskutek których setki domów i firm zostały zniszczone przez grupy buddyjskie. Analiza mediów społecznościowych po zakazie ze strony władz Sri Lanki badacza Yudhanjaya Wijeratne z 2018 r. wykazała jednakże, że zakaz spowodował ograniczenie aktywności jedynie w 50% na Facebooku w porównaniu z trzema dniami przed wybuchem przemocy. Według analizy mieszkańcy szybko znaleźli sposoby na obejście zakazu, ponieważ wyszukiwanie tzw. sieci VPN lub wirtualnych sieci prywatnych znacznie wzrosło po jego ogłoszeniu. Z kolei w sąsiednich Indiach WhatsApp został oskarżony o podsycanie fali morderstw i przemocy związanych z pogłoskami rozpowszechnianymi w aplikacji do przesyłania wiadomości dotyczących rzekomych porywaczy dzieci.

Inne badania wskazują, że zakaz może mieć jeszcze bardziej szkodliwe skutki, oprócz dowodów na to, że jest nieskuteczny. W badaniu przeprowadzonym w 2016 r. przez Jana Rydzaka, dyrektora Globalnego Inkubatora Polityki Cyfrowej z Uniwersytetu Stanforda stwierdzono, że po zamknięciu mediów społecznościowych w Indiach doszło do eskalacji przemocy. "Konkluzja: po zablokowaniu social mediów następuje wyraźny wzrost gwałtownych protestów, mających bardzo dwuznaczne skutki dla pokojowych demonstracji", napisał Rydzak w marcowym tweecie o raporcie.

W ocenie takich działań należy przytoczyć również tragiczne wydarzenia z Nowej Zelandii. Zaledwie miesiąc temu mordercza strzelanina i sceny, które nigdy nie powinny wycieknąć do sieci były transmitowane na tych samych portalach. Bez cienia wątpliwości winien był nienawistny zabójca, aczkolwiek media społecznościowe, choć nieświadomie, stały się jego tubą propagandową. W tym przypadku rząd Nowej Zelandii nie wyłączył kanałów technologicznych największych amerykańskich firm, wskazał jedynie że stanowi to część problemu. Po atakach ani Facebook, ani YouTube nie mogły powstrzymać ciągłych udostępnień wideo zabójstw, które rozprzestrzeniały się na tyle szybko, że ich algorytmy nie nadążały z ich blokowaniem.

Kto ma rację? Każdy może wyrobić sobie własną odpowiedź. Jakakolwiek ingerencja w przepływie informacji w internecie, nawet w tak drastycznych okolicznościach, to każdorazowa batalia pomiędzy instytucją wolności jednostki a bezpieczeństwem. Pewne jest jednak jedno: zginęli ludzie, a do tego nigdy dojść nie powinno.