Istnieje wiele powodów, dla których inwestorzy są podekscytowani debiutem drugiego co do wielkości operatora prywatnych przewozów - Lyft, którego debiut na giełdzie Nasdaq ma nastąpić już 29 marca. Przyjrzymy się bliżej ofercie IPO oraz zastanówmy się, czy na akcjach deficytowego start-up'u da się w ogóle zarobić.

Kilka dni temu LYFT zainaugurował ostatni etap poprzedzający ofertę i debiut, tzw. roadshow - zazwyczaj jest to seria prezentacji dla inwestorów instytucjonalnych przeprowadzanych przez kierownictwo wyższego szczebla, które pozwalają zaprezentować firmę, sytuację finansową i zakres realizowanej działalności oraz prognozę na nadchodzące miesiące i lata. Celem tego procesu jest zwiększenie popytu na akcje, a skuteczne roadshow jest często postrzegane jako kluczowy krok w kierunku udanej oferty publicznej.

Lyft dobrze wykorzystał niedawne problemy wizerunkowe lidera swojej branży UBER-a, a kiedy kampania #DeleteUber pustoszyła działalność firmy w USA, Lyft dołożył starań, aby marka wyszła z cienia większego konkurenta i stała się bardziej przyjazna dla konsumentów.

W ramach IPO spółka zaoferuje inwestorom 30,77 mln akcji w widełkach cenowych od 62 do 68 USD za akcję. Sprzedaż w środku przedziału cenowego, przyniosłaby spółce około 2 mld USD w gotówce, które spółka zamierza wykorzystać jako bieżący kapitał obrotowy i ogólne cele korporacyjne. Jeśli tak by się stało, oferta publiczna wyceniłaby firmę na 23 mld USD. Naturalnie prywatni inwestorzy z Polski będą mogli zakupić akcje spółki dopiero w obrocie wtórnym.

A co z tego będą mieli indywidualni inwestorzy? Pomijając już silnie medialną otoczkę wydarzenia, należy jasno spojrzeć na dane płynące ze spółki, które są mocno niepokojące.

  • Straty to główna bolączka działalności spółki, w której zyski nie nadążają za wzrostem działalności. Trudno przejść obok faktu, że firma wykazała w prospekcie emisyjnym w bilansie za 2018 rok deficyt rzędu 911 mln USD! Obecnie największą pozycję kosztową w tabeli (803 mln USD, 37,3%) stanowią nakłady na sprzedaż i marketing, ale jak policzono nawet bez tego, spółka wykazałaby 174 mln USD strat. Prowadzi to do pytań o podstawową rentowność modelu biznesowego, tym bardziej, że kierownictwo zaznacza, że w najbliższej przyszłości spółka nie odnotuje bilansu dodatniego.
  • Konkurencja. Na rynku przewozów prywatnych jest ciasno. Analitycy doceniają wprawdzie zdolność Lyft do zdobywania udziałów w rynku, niemniej jednak zauważają, że dominacja UBER-a jest niepodważalna, a Lyft może co najwyżej konkurować z innymi operatorami jak izraelski GETT / JUNO (silny w Europie z planami ekspansji w USA - w 2017 roku Gett przejął Juno i tym samym wjechał z ofertą na ulice Nowego Jorku), VIA czy tradycyjne taksówki. Lyft nie posiada szczególnie przewag konkurencyjnych, natomiast enigmatyczne określenia o skupieniu się na celu i ludziach, sile marki czy zaufanych relacjach z kierowcami nie są szczególnie przekonujące, gdyż powszechnie wiadomo, że rotacja wśród kierowców jest duża, a część z nich współpracuje z więcej niż jednym operatorem.
  • Akcjonariusze mniejszościowi nie będą mieli prawa głosu, gdyż współzałożyciele spółki Logan Green i John Zimmer będą kontrolować prawie połowę głosów z uwagi na strukturę udziałów (akcje klasy B dające 20-krotność głosów).

Reasumując, sukces Lyft w IPO wcale nie jest taki pewny. Sukcesem na pewno jest fakt, że zadebiutuje na rynku publicznym przed UBERem. Jednak głęboka niewydajność modelu biznesowego, brak szczególnych przewag konkurencyjnych i głosów dla akcjonariuszy może wywołać odwrotny efekt od zamierzonego, gdy inwestorzy będą chcieli poczekać na lepszy czas dla spółki.