12 czerwca odbyło się długo wyczekiwane spotkanie Donalda Trumpa z Kim Dzong Unem, o którym informowaliśmy w poprzednim tygodniu. Obaj przywódcy podpisali umowę, na mocy której zobowiązali się do kontynuacji rozmów w sprawie denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego. Pomimo że warunki tego porozumienia nie zostały jasno określone, a Korea Północna w przeszłości nie raz zgadzała się na podobne umowy, w oczach prezydenta USA szczyt ten jawił się jako wielki sukces, a Kim Dzong Un jako osoba zasługująca na liczne pochwały.

Tymczasem Chiny nie zaznały od Trumpa takiej samej miłości, na jaką mógł liczyć północnokoreański polityk. Stany Zjednoczone postanowiły o nałożeniu ceł w wysokości 25% na chińskie dobra o łącznej wartości 50 mld dolarów rocznie. Państwo Środka wyraziło niezadowolenie z powodu zmiany stanowiska swojego partnera handlowego i w związku z tym zareagowało wprowadzeniem własnych ograniczeń handlowych na 1100 amerykańskich towarów, w tym na samoloty, roboty czy samochody. "Stany Zjednoczone co rusz zmieniają zdanie, a teraz rozpoczęły wojnę handlową" - powiedziało chińskie Ministerstwo Handlu.

W zeszłym tygodniu miejsce miał również szczyt G7, podczas którego Trump nie mógł powstrzymać się od dziwnych komentarzy oraz wypowiedzi na temat handlu i zmiany klimatu, wprowadzając tym w rozdrażnienie przywódców państw Europy Zachodniej. Niestosowna była także jego sugestia dotycząca ponownego zaproszenia na G7 Rosji, która nie zmieniła swojego stanowiska od momentu wyrzucenia za dokonanie aneksji Krymu w 2014 roku.

W międzyczasie, część społeczeństwa Stanów Zjednoczonych protestowała przeciwko zaostrzeniu przez Trumpa polityki migracyjnej. Zgodnie z obowiązującymi wcześniej przepisami ludzie złapani na nielegalnym przekraczaniu granicy USA byli wysyłani do aresztu imigracyjnego, by następnie stanąć przed właściwym sądem, który wydawał nakaz deportacji. Administracja Trumpa postanowiła jednak przyjąć inną taktykę - w pełni zgodną z hasłem "zero tolerancji dla imigracji". Teraz wobec niektórych jednostek próbujących nielegalnie przedostać się do USA może zostać wszczęte postępowanie karne, potencjalne zakończone wyrokiem pozbawienia wolności. Ponieważ dzieci nie da się postawić w stan oskarżenia, są one oddzielane od rodziców i na czas procesu, który może przeciągnąć się do kilku tygodni, a nawet miesięcy, umieszczane w dużych ośrodkach bądź też rodzinach zastępczych. Duża część obywateli Ameryki przyznaje, że takie prawo jest niewybaczalnie okrutne, szczególnie że wielu nielegalnych imigrantów ucieka ze swoich krajów ojczystych z powodu panujących tam ciężkich warunków. Odpowiedzią Trumpa na falę krytyki było zwalenie całej winy na Partię Demokratyczną.

Przed prezydentem Stanów Zjednoczonym pojawił się kolejny problem natury prawnej, jeszcze bardziej gmatwając i tak zawiłą już sieć pozwów i śledztw mających związek z jego administracją. Prokurator generalny stanu Nowy Jork, po przeprowadzeniu dwuletniego śledztwa, pozwał Donalda J. Trumpa, oskarżając zarówno fundację, jaki i rodzinę Trumpów o naruszenie prawa finansowania kampanii, nielegalne powiązania z swoją kampanią wyborczą oraz dokonywanie transakcji z samym sobą. Celem prokuratora jest rozwiązanie Trump Foundation oraz nałożenie na prezydenta oraz trójki jego dzieci zakazu pracy w organizacjach non-profit. Amerykański Urząd Podatkowy (ang. Internal Revenue Service) oraz Federalna Komisja Wyborcza (ang. Federal Election Commission) mogą podjąć dalsze czynności w tej sprawie. Trump poprzysiągł walczyć w sądzie - należy jednak pamiętać, że podobną obietnicę złożył w przypadku pozwu prokuratora generalnego wobec Trump University, co skończyło się ugodą i grzywną w wysokości 25 mln dolarów.