W 'polskim internecie' związanym z branżą skupioną wokół szeroko rozumianego tradingu, jak bumerang wraca dyskusja o tym, czy 'trader zarabia tylko na rynku'. To zarabia czy nie? Jak zwykle - to zależy od kogo i gdzie.

Ułomność tego clickbajtowego hasła wyraża się tym, że jest tak samo bezcelowe jak 'czy analiza techniczna działa czy nie działa'. Internetowa dyskusja zupełnie myli pojęcia, bo jest w miażdżącej większości prowadzona przez grupkę graczy forexowych (spekulantów, nie traderów - to istotna różnica), którzy z zawodowym tradingiem nie mają nic wspólnego, najpewniej nigdy nie widzieli go na oczy, mylą realia 'Wilka z Wall Street' z filozofią uprawianą w firmach typu proprietary trading. W końcu niekończące się rozmowy skupiają się w dużej mierze na temacie szkoleń z zakresu spekulacji na giełdzie i wycieczek personalnych pomiędzy dyskutującymi. Środowisko jest hermetyczne, wszyscy są specjalistami od grania na giełdzie. Większość to traderzy gawiędziarze, mistrzowie rysowania kresek i kropek po wykresach par walutowych, trzymający w rękach transparenty z hasłami 'pokaż statement', szukający swojego Świętego Gralla we wskaźnikach, formacjach technicznych i innych 'zabawkach' dostarczanych przez forexowe platformy.

W istocie zawód tradera (czyli osoby na pełen etat handlującej akcjami na przykład na NYSE/NASDAQ) to biznes (celowo używam tego terminu) jak każdy inny, z tą różnicą, że pracuje się według amerykańskiej strefy czasowej, nie obsługuje kientów z zewnątrz, a możliwości jego skalowania, a więc osiągania profitów, są niemal nieograniczone. To model biznesu, który zakłada długoterminową akumulację kapitału, w formie regularnego i powtarzalnego osiągania zysków i ich dalsze wykorzystywanie do celów zarobkowych.

Innymi słowy, zawodowy trader wykazujący finansowe nadwyżki, ma pełne prawo do reinwestowania zysków w inne aktywa czy projekty i to robi. Na rodzimej scenie najczęściej będą to nieruchomości pod wynajem jako forma lokaty kapitału lub na tzw. 'flipa', rzadziej inne biznesy, z racji faktu, że każdy nowy biznes rozprasza uwagę, a trading sam w sobie jest dosyć zajmujący. Handel na giełdzie, podobnie jak inne branże, przechodzi okresy koniunkturalne, są okresy lepsze, kiedy można zarobić duże (lub bardzo duże) pieniądze jak i przestoje, gdy rynek nie spełnia wymogów gry i lepiej nie włączać platformy transakcyjnej i dotykać klawiatury. Niemniej jednak traderzy to też tylko ludzie - czasami trzeba odejść od biurka i zająć się czymś innym.

Przechodząc do meritum, według mojej wiedzy, a mam na co dzień do czynienia z najlepszymi traderami w tym kraju, nikt indywidualnie nie prowadzi komercyjnej działalności szkoleniowej (pomijam biura tradingowe, dla których działalność szkoleniowa stanowi element biznesu i poza działalnością komercyjną, ma głównie na celu wyłapać talenty i zrekrutować ich do pracy), i nie jeździ Lambo. Nie są to sprzedawcy marzeń, a ludzie, dla których giełda to codzienna praca. Nieszczególnie udzielają się publicznie, nie pozują do zdjęć na Instagramie z rozsypanymi plikami banknotów na klawiaturze laptopa albo w samochodzie z wypożyczalni, nie sprzedają automatycznych systemów gry i sygnałów transakcyjnych, nie kręcą filmików motywacyjnych na Cyprze czy Teneryfie i nie prowadzą darmowych webinarów. Takie rzeczy to tylko u Panów, którym co najwyżej sporadycznie udaje się zarobić na jednym z kilku prowadzonych kont, a potem długoterminowo eksponują to w social mediach marketingiem sukcesu. Większość z nich najpewniej nie będzie mogła wykazać się progresywnymi wynikami w długim terminie, stąd taka, a nie inna działalność. Ale to nie są traderzy z krwi i kości, dlatego dyskusja na ten temat jest istotnie bezcelowa.

Nieco inaczej przedstawia się sytuacja za oceanem, gdzie branża jest wysoce rozwinięta, a obok armii traderów zatrudnionych w biurach tradingowych (które powszechnie prowadzą działalność szkoleniową np. SMB Capital) czy grających indywidualnie w zaciszu domowym, funcjonuje bardzo rozbudowany rynek traderów-usługodawców. Są to osoby lub zespoły, które poza handlem na giełdzie (publikując przy tym nadzwyczaj dobre wyniki, część na pewno nie jest prawdziwa), świadczą strumień usług uzupełniających, takich jak rozbudowane kanały na YouTube celem generowania zasięgów pod sprzedaż produktów takich jak m.in. szkolenia (lub pakiety edukacyjne), mentoring, subskrypcje Live Trading Chat Rooms, grup na Discord, książek, afiliacje giełdowych skanerów i brokerów, a nawet sklepik z koszulkami, czapkami i śpioszkami dla dzieci. Jednym z przykładów będzie tu Warrior Trading, prawdziwy supermarket produktów, przy którym handel akcjami to dodatek. To jest Ameryka, inny świat. Liczy się tylko zielony kolor.

Przez wiele lat prowadziłem własną działalność gospodarczą i absolutnie nie krytykuję idei sprzedaży szkoleń i warsztatów, których przedmiotem jest giełdowa spekulacja. Wszystko jest dla ludzi, to taki sam produkt jak warsztaty z inwestowania w nieruchomości, szkolenia z marketingu czy akademia fryzjerstwa. Chciałbym tylko, aby szkolenia z tradingu oferowały osoby lub podmioty, mające przynajmniej elementarną wiedzę na temat, który poruszają w warsztatach i wyniki. O ile z tym pierwszym z reguły nie ma problemu, bo wszystkiego można się nauczyć, o tyle z wynikami już tak. Większość z osób świadczących usługi szkoleniowe z gry na giełdzie, z nieprzymuszoną publikacją wyników transakcyjnych ma bardzo wyraźny problem, a na temat podrabianych statementów z kont forexowych krążą w branży legendy.

Praktyka pokazuje, że jeżeli jesteś systematycznie zarabiającym traderem ze średnimi przychodami NET rzędu kilku czy kilkunastu tysięcy USD miesięcznie, ostatnią rzeczą jaką chciałbyś robić 'po godzinach' to produkowanie szkolenia z gry na giełdzie dla detalicznych odbiorców, często mających mgliste pojęcie o tym, na czym polega i jak wygląda praca tradera od środka. Jeżeli jesteś systematycznie zarabiającym traderem i wykonujesz swoją (ciężką) pracę na pełen etat, to zwyczajnie nie masz czasu na produkowanie programu szkoleniowego, przeprowadzania webinarów i innych podobnych inicjatyw.

Polska to nie Stany, tu nie ma głębokiego rynku zbytu na tego typu (profesjonalne) usługi, a więc nie daje biznesowych korzyści w długim terminie.

Konkludując - zawodowi traderzy zarabiają głównie na rynku. Zawodowi sprzedawcy zarabiają głównie na szkoleniach.

Trading to niekończący się proces udoskonalania swoich umiejętności czytania spółki (rynku) i dostosowywania się do panujących warunków rynkowych. Jeżeli chce się coś robić dobrze, trzeba to robić wystarczająco długo. Za wynikami stoi doświadczenie i umiejętności wypracowywane latami, których nie da się powielić w stosunku jeden do jednego, stąd też traderzy wychodzą z założenia, że zwyczajnie szkoda na to czasu. Czasu, który można (i trzeba) przeznaczyć na pracę towarzyszącą grze giełdowej, jak statystyka, analiza, szukanie we własnej grze mocnych i słabych stron i wyciąganie wniosków.

______

Przeczytaj też inne artykuły o pracy w tradingu: