Przeglądając internet nie sposób nie zauważyć reklam platform brokerskich z hasłami 'spready już od..', trzeba jednak pamiętać, że spready to tylko wabik. Teoretycznie czym węższe, tym mniejsze będą koszty zawarcia transakcji. Wiele osób się na to 'łapie' i zakłada konta. Oszczędność jest jednak pozorna, a trader detaliczny najpewniej przekona się o tym już po kilku tygodniach aktywnej spekulacji.

Daytrading to głównie scalping. Kojarzy się przede wszystkim z handlem na giełdach amerykańskich, właśnie ze względu na bardzo niskie koszty transakcyjne (co jest nie do pomyślenia na GPW). Jest zatem miejsce do aktywnego handlu na małych ruchach ceny.

Dla klientów detalicznych dostęp do rynków zagranicznych jest dziś możliwy głównie przez instrumenty CFD. Koszt transakcyjny na forexie jest pozornie niewielki i zależny od modelu brokera (MM, NDD - zwykle sam spread, STP/ECN niższy spread + prowizja). Na parze walutowej EURUSD najczęściej w okolicach 1-2 pipsy, DAX w ciągu dnia około 1-2 pkt, DOW JONES 3-4 pkt, SP500 około 0,5 pkt. Jeżeli trader gra w trybie swing zajmując kilka pozycji w tygodniu/miesiącu, to koszt w tym przypadku stanowi niezauważalną wartość, jest nieodczuwalny. Realizując 'take profit' 100 pkt na DAX ponosisz tylko 1-2% kosztów.

Jednak dla daytradera, który chce grać na np. Dow Jonesie i zrealizować 10 transakcji dziennie, wspomniana wartość kosztów nabiera rozmiaru. To prawie 40 pkt samej prowizji (niezależnie od wielkości pozycji)! Na indeksie S&P500 będzie to około 5 pkt samych kosztów, które należy odpracować, aby 'wyjść na zero'. Jest to dużo. Bardzo drogo, zważywszy, że w ostatnich tygodniach dzienna zmienność na tym indeksie jest niewiele wyższa. Dodatkowo daytrader będzie ponosił większe ryzyko, otwierał duże pozycje i zbierał z rynku profity najwyżej kilku-kilkunastopunktowe, a połowa transakcji będzie w stratach.

Mimo żelaznej dyscypliny, stalowych nerwów i najlepszej strategii, detaliczny trader handlujący u polskiego brokera w dłuższym terminie, nie ma szans konkurować z instytucjami i komputerami. Brak dostępu do informacji (lub dużym kosztem), brak dostępu do rynku (taśmy) czy zwyczajnie niekonkurencyjne stawki transakcyjne, dyskwalifikują detalicznego tradera w wyścigu po pieniądze. Statystyka jest nieubłagana. Żeby daytrading się opłacał, trader musi wykazywać około 50% skuteczność, a przy tym dysponować niezwykle niskimi kosztami transakcyjnymi. Dobra passa może trwać miesiąc, dwa, ale w końcu przyjdzie seria strat i niepowodzeń. Wówczas małe depozyty zostaną szybko uszczuplone.

W przypadku grania CFD na akcje spółek amerykańskich oprócz spreadu będzie doliczona dodatkowo niemała prowizja najczęściej od 5,00 $ (brokerzy zagraniczni) czy 7,00 $ (dostawcy w Polsce). Wprawdzie dzięki wirtualnej jednostce instrumentu mamy możliwość grania na spadki (co nie zawsze jest możliwe), a notowania są podane w czasie rzeczywistym w cenie usługi, ale to i tak dyskwalifikuje taką formułę handlu, chyba że inwestor zajmuje duże lewarowane pozycje.

Daytrading to trudna praca, wymaga czasu, poświęcenia, nie każdy posiada predyspozycje do wykonywania tego zawodu. Opłaca się tylko w przypadku grania dużym size'm i szybkiego zamykania zarówno zyskownych, jak i stratnych pozycji. Dużą ilością transakcji zbiera się cent do centa czy pips do pipsa, tworząc końcowy wynik. Szkoda z tych ciężko zarobionych pieniędzy oddawać brokerowi w prowizjach worek haraczu.